piątek, 1 marca 2013

Kącik Piwnego Melomana - THIN LIZZY - Renegade

Nastał kolejny piątek. Za oknem piękne słońce, ptaszki sobie trelują, widać wiosna wielkimi krokami do nas się zbliża i puka do naszych drzwi. Ja także, by wtopić się w ten uroczy, przyjazny klimat, przedstawiam dziś, genialną i jakże energetyczną płytę zespołu Thin Lizzy o tytule 'Renegade'. Na samym początku chciałbym wspomnieć, że Thin Lizzy to jedna z moich ulubionych kapel i wielka miłość od wielu, naprawdę wielu lat.
 
Album został nagrany i wydany przez Vertigo w 1981 roku. W tym samym roku urodził też się mój brat, który jednak nie jest wielbicielem ciężkich brzmień. Jest za to założycielem i członkiem dwóch projektów hip-hopowych. To słowem dygresji. Ja mam wydanie albumu 'Renegade' z 1990 roku o numerze 842 435-2, także od Vertigo. Kompakty od Vertigo bardzo łatwo poznać po specyficznym nadruku na dysku


Skład Thin LIzzy na tym albumie to: Philip Lynott (bas i wokal; nieżyjący już niestety), Scott Gorham (gitara), Snowy White (gitara) oraz Brian Downey (perkusja). Jak widzimy, sama śmietanka, wśród których jest jeden z moich ulubionych bębniarzy i jeden z uwielbianych gitarzystów (Gorham). Podstawowych muzyków, na albumie wspomaga także klawiszowiec Darren Wharton.


Album 'Renagade' jest dla mnie taką kulminacją świetnych wcześniejszych dokonań zespołu. Mogę stwierdzić, że oprócz dwóch numerów, każdy kawałek na tej płycie to istny hit. Aż dziw bierze, że żadnej z piosenek z tej płyty, nie ma ma żadnym 'The best of ...' grupy. Zresztą zauważyłem, że w przypadku Thin Lizzy, ich najlepsze numery, nigdy nie wylądowały na żadnej kompilacji.

Album otwiera kawałek o tytule 'Angel of Death', który bardzo kojarzy mi się z kawałkiem o tym samym tytule grupy Slayer. Zresztą dotyczy tej samej tematyki. Rzeczywiście partie gitar i perkusji, tempo utworu iście wojenne. Jest ostry i złowrogi. Pierwsza piosenka i od razu pierwszy hit! Zaraz po nim wchodzi kolejny super utwór, tytułowy 'Renegade', w którym piękne, wręcz ckliwe gitarowe melodie przeplatają się z ciężkimi. Rytm główny nadaje tu genialny Downey. Trzecia partia na płycie to 'The Pressure Will Blow'. Kolejne mistrzostwo gitarowo-perkusyjne. Następnym hiciorem jest szybki, żwawy i na pewien sposób wesoły 'No One Told Him'. Kolejne skrzypce na płycie gra, lekko blues'owy 'Fats' z mistrzowską jazdą samego Lynott'a. No a na koniec mamy dwa największe tuzy tego albumu. Pierwszy z nich 'Mexican Blood', to troszkę taka tragiballada o nieszczęśliwej miłości, zazdrości, potędze władzy. Wstawki akustycznych gitar oraz kołatek, dopełniają klimatu meksykańskiego. No i kulminacja, czyli mój ukochany, przegenialny numer ' 'It's Getting dangerous'. Wirtuozeria obu gitarzystów, Downey'a oraz fenomenalne śpiewanie Lunott'a, sprawiają, że nie sposób nie zauroczyć się tym numerem. Słuchając go, cały czas mam dreszcze. Jest w nim taka moc, że rozpiera mnie mocno. Jadąc nocą autem, na drodze szybkiego ruchu, tworzy naprawdę genialny klimat, a prowadzenie auta staje się istnym relaksem. Hit, hit i jeszcze raz hit - 'megahit even', jakby to powiedziała Różowa Pantera ze słynnej bajki Hanna-Barbera.

Czytając powyższe słowa, niektórzy mogą odnieść wrażenie, że tyle o tej płycie pisze, a mało wspomina o samym liderze grupy. Bo 'wisienkę na torcie' zostawiam sobie na koniec. Oczywiście, cały smaczek tej płyty i wszystkich innych dokonań Thin Lizzy, tworzy osoba Lynott'a. Jego bulgoczący w tle bas, fantastyczny, nie do podrobienia, sposób śpiewania, charyzma, którą nawet bez wizji widać, to po prostu klasa sama w sobie. Dziś, byśmy nazwali to kultem. 

Brzmienie muzyki na 'Renegade' jest bardzo dynamiczne i ciepłe. Słucha się tej płyty rewelacyjnie. Uszu nie męczą żadne dźwięki. Można rzec, że partie wszystkich instrumentów są tu fenomenalnie zbalansowane. Marzy mi się winyl tego wydawnictwa i kto wie, może kiedyś sobie zakupię i wtedy mam nadzieję jeszcze bardziej się oczarować dźwiękami tegoż arcydzieła.   

Jak zawsze, wszystkich piosenek z płyty, można posłuchać na browarnikowm 'chomiku'. Serdecznie zapraszam moich znajomych do folderu z kawałkami. Folder chroniony jest hasłem, które można poznać kontaktując się ze mną:

A za tydzień, no znowu coś z fenomenalnej polskiej płytoteki.

7 komentarzy:

  1. Browarnik kontratakuje. Teraz już wiem, że stoi po jasnej stronie mocy. Thin Lizzy to absolutnie jeden z moich ulubionych zespołów, a Phil Lynott był genialnym kompozytorem. Szkoda, że tak szybko dobiegł kres jego dni. W Dublinie jest pomnik poświęcony artyście. Wracając jednak do muzyki. Uwielbiam wokal Phila i jego styl gry na basie. Zarówno w Thin Lizzy, płytach solowych, jak i zespole Grand Slam. Renegade akurat nie jest, oczywiście według mnie, najwybitniejszym osiągnięciem grupy. Najlepsze są płyty z Brianem Robertsonem oraz oczywiście Black Rose z Gary Moorem. Nie znaczy to oczywiście, że Renegade jest słaba. Obniżka formy Phila jest jednak słyszalna. W tamtym czasie miał już spore problemy spowodowane sporą ilością pochłanianych używek. Niestety nie chodziło o stary, dobry i poczciwy browar. Pamiętam, że przy pierwszym przesłuchaniu Renegade najbardziej wpadł mi w ucho The Pressure Will Blow. No i oczywiście tytułowy oraz dwa ostatnie utwory na płycie. W recenzji brakuje mi jednak ważnej informacji. Browarnik zataił, że dużą część Thin Lizzy poznał w dużej części dzięki autorowi komentarza :). Kara = dwa karniaki podczas rozpoczęcia sezonu grillowego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tak Grzenio. Thin Lizzy poznany dzięki Tobie i Borysowi, który puszczając utwór 'Massacre' chciał mnie zaskoczyć, ale Ty jego ubiegłeś w tej kwestii i zaskoczenie spełzło na panewce :) Od tamtej pory Lynott i spółka w sercu jest. Tak czułem, że liczyłeś na 'Black Rose' - no nie tym razem, ale kto wie, może się jeszcze tu pojawi :)

      Usuń
  2. Teraz moja kolej. Massacre Thin Lizzy w wykonaniu Iron Maiden usłyszałem po raz pierwszy u Browarnika :). Zapomniałem dodać w poprzednim komentarzu, że utwór otwierający Renegade - Angel of Death nagrał Vader. A tak na marginesie Browarniku. Jak to jest możliwe, że nie zrecenzowałeś płyty swojej największej miłości, czyli Iron Maiden?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadza, Vader nagrał 'Angel of Death'. A co do Iron Maiden, to jedną ich płytę zrecenzowałem tu - Siódmego Syna. A kolejne, to w jakiejś bliżej nieokreślonej przyszłości :)

      Usuń
  3. Przecież wiesz, że Iron Maiden liczy się wyłącznie z Di'Anno na wokalu. Żartowałem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że z wpisu na wpis, żart Ci się wyostrza. Tak trzymaj dalej :)

      Usuń
  4. Szykuje się ostatni koncert chłopaków jako Thin Lizzy. http://topguitar.pl/newsy/artysci-newsy/ostatni-koncert-thin-lizzy/

    OdpowiedzUsuń