poniedziałek, 30 października 2017

Jak to jest z piwem w Królestwie Tonga?

Tonga, a właściwie Królestwo Tonga, to miejsce tak egzotyczne, położone na południowym Pacyfiku, że dość duża liczba osób, nie tylko w naszym kraju, nie ma w ogóle pojęcia o istnieniu takiego państwa. Ja sam, wyspami na południowym Pacyfiku, zafascynowany jestem od małego, gdy to prawie codziennie oglądałem czeski gruby atlas, który dostałem od swojego dziadka, gdzie cały obszar Oceanii, był dość szczegółowo opisany. Kraje takie, jak Fidżi, Samoa, Vanuatu, Kiribati, czy Nauru, to były (nadal są) moje największe podróżnicze marzenia, które w zeszłym miesiącu, w małej części udało mi się spełnić. Będąc w Nowej Zelandii, do Tonga jest już całkiem niedaleko, bo z Auckland to tylko dwa tysiące kilometrów, czyli niewiele mniej, niż z Warszawy do Madrytu. 

Królestwo Tona, to archipelag składający się z około stu siedemdziesięściu wysp, z których największą jest Tongatapu. Tę właśnie odwiedziłem ja. Na tejże wyspie znajduje się także stolica Nuku'alofa oraz główny port lotniczy Fua'amotu. Wyspy Tonga leżą w pobliżu zwrotnika Koziorożca, więc jak możemy sobie wyobrazić, na pogodę nie można tam narzekać. Wyspy raczą nas wysokimi zielonymi palmami i bananowcami oraz lazurowymi, pięknymi plażami.





Patrząc na zdjęcia powyżej, dochodzi do nas myśl, że kraj taki jak Tonga, powinien mieć niewiele wspólnego. Nic bardziej mylnego. W kraju działają dwa browary i oba są zlokalizowane na Tongatapu. Są to Tonga Breweries, wcześniej znane jako Royal Beer Company oraz Outrigger Brewery, które należy do Pacific Brewing Company. Oba browary warzą kilka marek piw, z których wszystkie to jasne lagery. Można oczywiście kupić piwa, które w nazwie mają człon 'Pale Ale", jakkolwiek w rzeczywistości są to lagery. Piwa są bardzo delikatne, wedle założeń, mają szybko gasić pragnienie. Na moje pytanie, dlaczego w Tonga warzy się tylko takie piwa, w odpowiedzi usłyszałem, że po prostu Tongańczycy i turyści innych pić w takich warunkach nie chcą i inne style piwne, po prostu się nie sprzedają.

Oba browary, które wymieniłem powyżej, mimo, że to państwowe spółki, to można powiedzieć, że są to właściwie browary ... rzemieślnicze. Dużo prac wykonywanych jest tam ręcznie, na przykład wsypywanie słodu do kotła, czy mycie butelek. Oba browary warzą marki piw, takie jak: Outrigger, Popao, Ikale, Tiki, czy Maui, a także Maka, jakkolwiek te ostatnie warzone jest dla Tongańczyków w Nowej Zelandii. Na wyspach można dostać też kilka piw znanych wszystkich marek, jak chociażby Heineken. Wszystkie dość mocno słodowe, z lekko zaznaczoną, ale wyczuwalną goryczką. Piwa wszystkie dość wodniste. Niektóre warki piw, nie pozbawione są wad, więc czasami można trafić i na delikatne masełko i na lekki kwasik.





Piwo można kupić w sklepach spożywczych, restauracjach i hotelach. Typowych lokali piwnych (pubów), nie spotkałem. W restauracjach, piwo serwowane jest zarówno z kranu, jak i z butelek. Zawsze bardzo mocno schłodzone. Piwo w Tonga nie jest drogie i butelka o pojemności 0,33 litra, bo w takiej pojemności sprzedawane są piwa, w sklepie kosztuje pomiędzy 2 a trzy 3 złote, w knajpie około 4-5 złotych, a w hotelu około 8-10 złotych. Sklepy są otwarte codziennie i do późna, więc nie ma problemu z zakupieniem piwa, by się orzeźwić, nawet w nocy, kiedy to jest równie upalnie, jak i w dzień. 

Nie dość, że piwa w Tonga są dość delikatne i pije się je niezwykle szybko, to dodatkowo można go wypić całkiem sporo, gdyż poruszać się autem można mając do 0,8 promila alkoholu we krwi. 

Podsumowując, pod względem piwnym, Królestwo Tonga oferuje to, czego od tego państwa oczekiwałem. Jasne lagery, jasne lagery i jeszcze raz jasne lekkie lagery. Mają w większym stopniu orzeźwiać, niż smakować, choć przyznać muszę szczerze, że w takich okolicznościach przyrody, smakują dość wybornie. Polecam każdemu wyspy Tonga, jako miejsce wakacyjnego wypoczynku i degustację ich rękodzieła piwowarskiego. Szału się nie spodziewajcie, ale na pewno, gaszenie pragnienia popijając jedno z nich, w trakcie leżenia na piaszczystej plaży, dostarczy wam fantastycznych doznań.

niedziela, 29 października 2017

Z wizytą w lokalu Brew on Quay w Auckland

Kończy się październik, kończy się także moja tegoroczna piwna przygoda z Nową Zelandią. Zapraszam was na ostatni odcinek, w którym zabiorę was do jednego z piwnych miejsc w Auckland. Mowa jest o piwnym lokalu Brew on Quay. 


Przechadzając się po nabrzeżnych okolicach Auckland, natknąłem się na to miejsce i postanowiłem wstąpić. Z początku myślałem, że to kolejny browar, jakkolwiek po wejściu wnętrze, jak i obsługa, zweryfikowały moje wyobrażenia. Tak, Brew on Quay, to pub piwny, a nie browar. Na początku, z lekka się rozczarowałem, jednak postanowiłem na chwilę zostać i poznać prawdziwy potencjał tego miejsca. Jak można się domyśleć, Brew on Quay znajduje się przy 102 Quay Street.

W środku, od razu rzuca nam się, taki wystrój pubowy, w stylu angielskim, że tak to ujmę.





Na jednej ze ścian, możemy zauważyć jeden z przyjemniejszych elementów wystroju pubu, czyli kontury wysp nowozelandzkich, wypełnionych  puszkami po piwie. Bardzo mi się to spodobało.



Bar wyposażony jest w dwanaście kranów i jedną pompę, na których, możemy znaleźć dużo nowozelandzkiego piwnego dobra. 




Za barem, można także zauważyć także, dość duży wybór piw butelkowych, nowozelandzkich i europejskich. Ja, jako że w zanadrzu miałem podróż na lotnisko i kolejny lot, to skusiłem się tylko na lany stout ostrygowy. Wybaczcie mi proszę, ale nie pamiętam, jaki browar go uwarzył. 


Akompaniamentem do tej czarnej ambrozji były bardzo pikantne skrzydełka. Obie dobroci przyjemnie zasiliły moje ciało, które po konsumpcji, aprobatę wyraziło wielkim uśmiechem na twarzy. 


Mimo, że miałem ochotę na inne przysmaki, to niestety czas biegł nieubłaganie, więc musiałem się zadowolić tylko powyższymi. Moja wizyta w lokalu, odbywała się w czasie tak zwanego 'lanczu', więc w lokalu było sporo biznesmenów i nie tylko, którzy swoją przerwę pracy, spędzali przy dobrym piwie i równie zacnym jadle. Ach, chciałbym, by w Polsce była taka możliwość, by przerwy obiadowe, można było spędzać przy piwie i nikt z szefostwa, po powrocie do obowiązków pracowniczych, nie miał pretensji o fakt wypicia piwa. 


Słowem podsumowania, Brew on Quay, to bardzo fajny lokal na wypad w trakcie przerwy obiadowej lub na wieczorny melanż. Duży wybór piw na kranach oraz w lodówkach. Do tego fantastyczne jadło. Ceny, hmm, średnio wysokie, ale zarówno jakość pitego piwa, wchłanianego posiłku, jak i fantastycznej obsługi, rekompensuje wydaną ciut większą sumę dukatów. Do tego, lokal położony w samym centrum wielkiego miasta, skąd wszędzie blisko. Mimo faktu, iż nie był to browar, jak wcześniej myślałem, to jestem bardzo kontent z wizyty w Brew on Quay. Na zdrowie!

piątek, 27 października 2017

Z wizytą w browarze Hallertau w Auckland

Kolejnym i zarazem ostatnim browarem, który udało mi się odwiedzić był kolejny browar w Auckland, a mianowicie Hallertau. O tym browarze już wspominałem na samym początku moich nowozelandzkich peregrynacji, a mianowicie we wpisie o browarze Dr Rudi's. Tam to poznałem Stephen'a Wood'a, piwowara Hallertau właśnie. Namawiał mnie mocno na wizytę w browarze, w którym warzy i ostatniego dnia mojego pobytu w Nowej Zelandii pojechałem spędzić wieczór w Hallertau.


Hallertau Brewery, wedle wszystkich informacji, zlokalizowany jest w Auckland, choć do tego powinniśmy podchodzić z lekko przymrużonym okiem, gdyż od centrum Auckland do browaru jest około czterdziestu kilometrów. A więc browar znajduje się przy 1171 Coatesville Riverhead Highway w Riverhead, w okręgu Auckland.

W momencie, gdy dotarłem do browaru, od razu usłyszałem wielki gwar wydobywający się z wnętrza tego piwnego miejsca. Zaraz po wejściu, zobaczyłem, że w środku jest po prostu tłum ludzi. Byłem w wielkim szoku, gdyż browar zlokalizowany daleko od wszystkiego, a przyciąga tak wielką piwną brać. Gdy wszedłem do środka, podszedłem do pewnego dżentelmena, który okazał się menadżerem browaru. Co ciekawe, mój imiennik - Thomas. Gdy opowiedziałem mu historię spotkania Stephen'a i poinformowałem, że dodatkowo mam dla niego polskie piwo, to postanowił ugościć mnie najlepiej, jak tylko umiał. 

Wycieczkę zaczęliśmy od warzelni. Serce browaru to dwuzbiornikowe machinarium o wybiciu 30 hektolitrów.




Chwilę potem znaleźliśmy się w pomieszczeniu ze zbiornikami fermentacyjno-leżakowymi. W sumie jest ich jedenaście, a właściwie trzynaście. Osiem z nich o pojemności 60 hektolitrów, trzy o pojemności 30 hektolitrów. Jest też zbiornik o pojemności 20 hektolitrów, który służy, jako zbiornik na cydr, a także mały zbiornik na ... sztosy.






Dla fanów barrelejdżingu, informuję, że w Hallertau leją także do beczek. Oto fotograficzny dowód


W browarze Hallertau, jest także linia rozlewnicza do butelek.


Na chwilę zaszliśmy również do magazynu słodu, gdzie rządziły słody nowozelandzkie ze stajni Gladfield.


Przyszedł jednak czas na to, co najważniejsze, czyli na piwo. Thomas, po oprowadzeniu po produkcyjnych zakamarkach browaru, zaprosił mnie na degustację pyszności hallertauerowych. Przy browarze działa kilka barów i jest sporo miejsca do siedzenia. 






A z kranów baru leje się naprawdę zacnie. Jako, że do browaru zajechałem autem, to Thomas zrobił mi taką degustację, bym mógł spokojnie potem wrócić do auta i ruszać w dalszą drogę. Właściwie w każdym browarze, obsługa wie, ile takiemu delikwentowi nalać piwa, by nie musiał się martwić o późniejsze konsekwencje. Spójrzcie, jaki zestaw był na kranach.


Jak widać, zacne pozycje, a do tego jeszcze pełne butelki różnych dobrodziejstw ze stałej oraz sezonowej oferty. Udało mi się skosztować wszystkich piw z głównej oferty widocznych powyżej oraz kilka sezonowych i powiem wam, że była to bajka dla duszy i ciała.




Wszystkie piwa przepyszne, niesamowicie aromatyczne. Degustacja każdego z nich, to fenomenalna piwna suita. Jak zawsze w Nowej Zelandii zachwycił mnie pilsner o nazwie Pilsnah oraz Nocturne Double Stout i Nitro Porter Noir. Witbier też pyszny. No, co ja wam tu będę pisał, jak wspominałem wyżej, wszystkie fantastyczne. Z chęcią bym przybył na jakieś kranoprzejęcie tego browaru do jakiejś polskiej knajpy. 

Ale żeby nie pić na sucho, to browar oferuje także świetną kuchnię, pełną różnych dań, wśród których, zaproponowano mi coś, czego nie widziałem i nie próbowałem nigdzie indziej, czyli zestaw sześciu kiełbasek, wyprodukowanych w sześciu różnych rzemieślniczych masarniach na bazie sześciu różnych piw Hallertau.


Gdy gotowe danie ujrzałem podstawione przy mnie, ślinka poleciała mi od razu i nie mogłem się opanować przed skosztowaniem tego. Dlatego wybaczcie mi proszę, ale zapomniałem o zrobieniu fotografii tej mięsnej ambrozji. Danie wyśmienite, kiełbachy pyszne, super zaprawione, a najlepsze z zestawu, to numery 3 i 4, czyli kiełbasy na bazie Pale Ale i Red Ale. Hmm, ciekawym jestem, który polski browar rzemieślniczy, wpadnie jako pierwszy na podobny pomysł. Najszybciej przychodzi mi do głowy Kingpin, gdyż znając kulinarne zapędy Michała Kopika i jego zamiłowanie do mięsa, myślę, że szybko podchwyci temat.

Po degustacji i po tak świetnej kolacji, byłem wprost oniemiały jakością piwa i dania i żeby piwa browaru nie były tylko wspomnieniem, to postanowiłem zakupić jeszcze trzy butelkowe arcydzieła, w postaci Barley Wine, Chardonnay Barrel Aged Sour Ale oraz leżakowanego w beczce porteru. Ten ostatni jeszcze czeka na degustację, a dwa wcześniejsze już wchłonięte w domowym, polskim zaciszu. 


Za całość degustacji, chciałbym podziękować Thomas'owi oraz Stephen'owi (tego ostatniego danego dnia nie było, gdyż sędziował w jednym z nowozelandzkich konkursów piw), za wspaniały pobyt w browarze Hallertau. Było to niesamowite, metafizyczne, piwne przeżycie, dzięki któremu wiem, że jeszcze, jak zdrowie pozwoli, to wrócę ponownie do Nowej Zelandii, która to pod względem piwnym, oferuje bardzo wiele bogactwa. Widząc te moje ostatnie słowa, pewnie już wiecie, że będąc w Nowej Zelandii, warto wybrać się autem poza Auckland, by skosztować prawdziwego mistrzostwa browarniczego. Wizyta w tym browarze to konieczność, obowiązek i wyraz szacunku wobec miejscowego piwowarstwa.

czwartek, 19 października 2017

Z wizytą w browarze Croucher Brewing oraz firmowym pubie Brew w Rotorua

Kolejnym przystankiem w trakcie mojej nowozelandzkiej peregrynacji było miasto Rotorua, leżące w środkowej części Wyspy Północnej. Rotorua i okolice, to jeden z najbardziej znanych ośrodków turystycznych w Nowej Zelandii. Miasto i tereny wokół słyną z wulkanów i zjawisk geotermalnych. W mieście jest gorące parujące jezioro oraz równie gorące i parujące. W powietrzu, prawie na każdym rogu miasta, czuć jest zapach wszechobecnego siarkowodoru, czyli mówiąc po naszemu - zgniłych jaj. Mimo niezbyt przyjemnego aromatu, miasto i te geotermalne zjawiska, robią niesamowite wrażenie. Zobaczcie zresztą, moi drodzy, sami.





W tak pięknych okolicznościach przyrody, niedaleko centrum tego niewielkiego, ale pięknego miasta, mieści się jeden z ciekawszych browarów w Nowej Zelandii, a mianowicie Croucher Brewing. Browar znajduje się przy 166 Lake Road.


Musze przyznać, że troszkę naszukałem się tego browaru, gdyż tak naprawdę jest trochę ukryty. No, ale się udało. Browar otworzył, bardzo sympatyczny, serdeczny miłośnik dobrego piwa, Paul Croucher, a miało to miejsce w roku 2005, czyli jak widać, jest on dwa razy starszy, niż nasza rodzima Pinta. Po przywitaniu się i objaśnieniu celu mojej wizyty, Paul wziął mnie na krótką wycieczkę po browarze. Był lekko zaskoczony, że człowiek, który przebył pół świata, zamiast zwiedzać piękne zakamarki ich kraju, zainteresowany jest głównie zwiedzaniem browarów. 

W browarze zainstalowana jest warzelnia o wybiciu 30 hektolitrów. Jest także zainstalowanych 12 tanków fermentacyjno-leżakowych o takiej samej pojemności.




Podczas krótkiej wycieczki, Paul opowiadał o historii browaru, o sprzęcie, o piwach i o surowcach. Najwięcej czasu poświęciliśmy chmieleniu. Jak powiedział, chmieli głównie odmianami krajowymi, jakkolwiek, dość często do kotła warzelnego sypie również odmiany amerykańskie. Obecnie, najbardziej popularną rodzimą odmianą w browarze jest Riwaka. Paul, w trakcie naszej rozmowy, często wspominał o niezbyt nowoczesnym machinarium browaru, jakkolwiek gdy usłyszał ode mnie, że to właśnie jest także część kraftu, od razu się uśmiechnął i zaprosił do firmowego pubu Brew, o którym zaraz kilka więcej słów.

W browarze warzonych jest kilka różnych piw, które stanowią stałą ofertę. Reszta to piwa sezonowe. Piwa browaru można zakupić w całym kraju, jakkolwiek, najlepiej smakują w dwóch firmowych pubach, pod szyldem Brew. Jeden z nich mieści się w Rotorua właśnie, a został otwarty w 2011 roku. Drugi mieści się na wybrzeżu, w miejscowości Tauranga. Ten otworzył swoje progi dwa lata później. Paul, z wiadomych względów, zabrał mnie do tego w Rotorua, zlokalizowanym przy 1103 Tutanekai Street. 

Przed wejściem, widać od razu, czyje piwa w lokalu grają pierwsze skrzypce.


W środku lokalu, wita nas przemiłą obsługa i bogato wyposażony w piwa bar. A na kranach piwa Croucher Brewing, wypusty innych browarów oraz cydr. Z firmowych piw dostępne są: Pilsner, Coffee Stout, Black IPA, Brown Ale, A Very Small IPA, Pale Ale, Hefeweizen, West Coast IPA. 





Chwilę po tym, jak weszliśmy do środka, Paul zaczął czynić honory gospodarza domu, stanął za barem i zaproponował mi degustację piw browaru. Zrobiło mi się niezmiernie miło, ale zaznaczyłem tylko, że po wizycie, muszę dalej autem jechać na wybrzeże, dlatego tez nie mogę zbyt dużo wypić. Paul uśmiechnął się i odpowiedział, że zaserwuje tyle, bym nie miał kłopotów podczas ewentualnego spotkania z policją. Przypominam, że w Nowej Zelandii można mieć maksymalnie 0,8 promila.


Degustacja odbywał się w bardzo miłej, przyjacielskiej atmosferze. Tak było fenomenalnie, że zapomniałem notować co piłem i wybaczcie, ale obecnie nie pamiętam wszystkich zdegustowanych specjałów. Na pewno wypiłem Lowrider (A Very Small IPA), Sulfur City (Pilsner) oraz Hair of the Dog (Brown Ale). Z tej trójki Lowrider i Sulfur City były fantastyczne. Pierwszy z nich to IPA, ale o niskim ekstrakcie i niskim poziomie alkoholu, bo tylko 2,5%. Jak powiedział Pal, obecnie panuje trend w kraju na piwa niskoalkoholowe i większość browarów stara się mieć w ofercie takiego cieńkusza. Piwo delikatne, czyste, bardzo aromatyczne i wyraziste w smaku. Sulfur City także. Kolejny fenomenalny nowozelandzki pils. Uprzedzę pytanie i napiszę, że w zapachu siarki nie wykryto. Hair of the Dog natomiast, to dobre piwo, ale zupełnie nie w moich klimatach. Przebłyski pamięci mówią mi, że piłem jeszcze Moonride (Black IPA). Tak, na pewno piłęm coś ciemnego, coś co także mi bardzo smakowało. Był chyba także Ginger Pig (Hefeweizen). 

Jak pisałem wyżej, atmosfera była wyśmienita. Nie tylko Paul dawał wiele radości temu spotkaniu, ale także reszta superanckiej ekipy pubu.


Jak można zauważyć za moimi plecami, fajnie wymalowana ściana, objaśniająca przybyłym duszom, spragnionym dobrego piwa, jak wygląda proces warzenia piwa.


Pub Brew słynie nie tylko z wyjątkowego piwa Croucher Brewing, ale także z powodu wyśmienitej kuchni. W menu możemy napotkać przekąski, większe dania oraz znakomite desery. Każdy tu znajdzie coś dla siebie. Każdy także, nie zawiedzie się wizytując to miejsce.

W sumie, wizyta w browarze i pubie, przebiegła bardzo szybko. Zarówno Paul, jak i ja musieliśmy ruszać w dalszą drogę. On wracał do swoich obowiązków w browarze, a ja zbierałem się odkrywać kolejne piękne zakamarki kraju Maorysów. Mimo faktu, iż wizyta byłą ekspresowa, to na pewno niezapomniana. Genialne przyjęcie w browarze i pubie, znakomita degustacja bardzo dobrych piw, genialne rozmowy o kondycji nowozelandzkiego i polskiego kraftu i sporo dobrego humoru. Po prostu majstersztyk. Kolejny raz się potwierdza, stara piwna maksyma - piwo to ludzie! Warto było wybrać się do Rotorua.