poniedziałek, 24 czerwca 2019

Z wizytą w 7 Bridges Taproom w Da Nang

Po pobycie w Bangkoku i odwiedzeniu kilku piwnych lokali, które to wcześniej opisałem, przyszłą najwyższa pora na clou urlopu, czyli wypad do Wietnamu, a dokładnie do Da Nang nad Morzem Południowochińskim. W tym wybitnie turystycznym mieście, będącym chyba wręcz turystyczną stolicą Wietnamu, miałem zamiar odwiedzić trzy różne browary. Wiadomo, plany powinny być i one są dość wybujałe, jakkolwiek nie zawsze udaje się te plany zrealizować i tym sposobem, nie udało mi się zobaczyć ... ani jednego. Pierwszym z nich był Tulip Beer, który od kilku lat jest zamknięty, a sam budynek, w którym mieściła się kiedyś warzelnia i restauracja, obecnie jest jedną wielką ruiną. Drugim na liście był browar Heinekena, w którym można zabukować wycieczkę połączoną z degustacją piwa. Taką też sobie zarezerwowałem, ale widząc, że nie można wnosić aparatu i robić zdjęć, czułbym się jak liżący cukierka przez szybę, postanowiłem zrezygnować z wyprawy. Trzecim był ten, na który najbardziej liczyłem, czyli 7 Bridges Brewing i właściwie wszystko było ustalone z właścicielami i piwowarem, tyle że nie wziąłem jednego pod uwagę, że wszystko się może zdarzyć, szczególnie ostatniego dnia. Tak właśnie się stało. W dniu mojej umówionej wizyty, ekipa browaru była na szkoleniu i tylko pocałowałem klamkę od drzwi browaru i porozmawiałem trochę ze starszym Wietnamczykiem, który pełnił funkcję stróża w tymże. 

No cóż, ale 7 Bridges, to nie tylko browar, ale także i znakomity wielokran i to w samym centrum Da Nang. 


Lokal mieści się przy 493 Tran Hung Dao Street (ulica ta jest zamykana w soboty wieczorem, dzięki czemu miejscowe grupy taneczne maja swoje miejsce do przedstawiania swoich umiejętności tanecznych, przy akompaniamencie różnych stylów muzycznych).i jest czynny codziennie w godzinach 11:00-14:00 oraz 16:00-23:30. Specyfiką budowli w Dan Nag jest to, że są wąski ale 'głębokie', że tak to ujmę. taka specyfika tamtejszej architektury. Podobnie jest w wypadku budynku, w którym mieści się wielokran. W skład 7 Bridges Taproom wchodzą cztery kondygnacje. Parter, gdzie mieści się bar oraz stoliki dla klientów. Na pierwszym piętrze mamy salę bilardową. Drugie piętro to sala, taka 'czilałtowa' nazwijmy ją, a ostatnie piętro, to chętnie oblegany otwarty taras ze stolikami, który to wieczorami jest oblegany, przez turystów głównie, skąd rozpościera się wspaniały widok na rzekę Han oraz przepiękne mosty łączące oba brzegi rzeki.
W lokalu możemy napić się piw warzonych przez browar 7 Bridges, a także przez inne zaprzyjaźnione browary oraz cydru. Menu jest całkiem imponujące muszę przyznać, co zresztą sami możecie zaobserwować na poniższej fotografii. 


Piwa z oferty 7 Bridges można podzielić na dwie grupy, czyli te ze stałej oferty oraz te warzone sezonowo. Te z głównej oferty można także zakupić w różnych sklepach spożywczych w Da Nang.



Na początek, jak zawsze w ruch idą próbki. Te można zamawiać w dwóch wersjach: 'Flights of 4' and 'Flights of 7'. O co w tym chodzi, chyba nie muszę tłumaczyć.  Zresztą poniższe fotografie tłumaczą wszystko. 



'Czwórka' kosztuje 195 tysięcy dongów (około 30 złotych), a 'siódemka' 325 tysięcy dongów (ponad 50 złotych). Jak widać, tanio nie jest, no ale w końcu 'sztosy muszą być drogie'. Do wyboru mamy piwa browaru, a wśród nich takie smaki: American blond ale, American wheat, Double IPA, Red IPA, Session IPA (oferta stała) oraz wheat ale, porter, rye IPA, pale ale, pilsy, black IPA, a także imperialny porter (edycje specjalne). Przyznacie, że jest z czego wybierać. 

 
Poza próbkami, piwa można zamawiać w trzech różnych rozmiarach: 225 mililitrów (65 00 dongów, czyli około 10,50 złotych stała oferta oraz 75 000 dongów, czyli około 12 złotych edycje specjalne), 400 mililitrów (85 00 dongów, czyli około 14 złotych stała oferta oraz 100 000 dongów, czyli około 16 złotych edycje specjalne) i 500 mililitrów (120 00 dongów, czyli około 19 złotych stała oferta oraz 130 000 dongów, czyli około 21 złotych edycje specjalne). Tak, tak, w barze można zostawić fortunę, mimo iż tak naprawdę w Wietnamie jest dosyć tanio. No, ale czy piwa są warte tejże ceny? Otóż, warte. Szczególnie takie piwa jak Coconut Rye (żytnia IPA), Green Tea on Rice (pale ale z dodatkiem zielonej herbaty), Imperial (podwójna IPA), czy ichnia black IPA. Wszystkie z wymienionych to piwa wręcz wybite, fenomenalne, wyśmienite. Bardzo esencjonalne, wyraziste, pozbawione wad i niesamowicie pijalne. Podczas naszego pobytu w Da Nang, ja wraz z moja towarzyszką życia, zamawialiśmy te piwa niejednokrotnie, odwiedzając wielokran. A trzeba przyznać, że byliśmy w nim codziennie. To na jedno, na dwa, czy na więcej szklanek. 







Oprócz bardzo dobrego piwa, w lokalu można także co nieco przekąsić. Mamy do wyboru, zarówno co nieco z kuchni wietnamskiej, jak i typowe przekąski dla tego typu lokali, czyli pizzę, hamburgery i inne. Gratisowo, serwowany zawsze jest do piwa popcorn. Kończy się jedną dawkę, dostawiany jest kolejny pojemnik. 


W lokalu, oprócz dobrego piwa, na uznanie zasługuje obsługa, składająca się głównie z ... Filipińczyków i co najciekawsze, wywodzących się z jednej rodziny. Pracują tu kuzyni kuzynów i inni spokrewnienie. Kierownikiem lokalu, jest sympatyczny, bardzo pomocny, wesoły, tworzący klimat miejsca Edward. Za barem, pomagają mu, jak wspomniałem wyżej, spokrewnieni z nim sympatyczni ludzie. 


Właścicielami 7 Bridges są Amerykanin Stanley Boots, który w czasie mojego pobytu w Wietnamie, był akurat w rodzimych Stanach, a także Japonka, której wybaczcie, imienia nie pamiętam (mea culpa), a z która miałem przyjemność porozmawiać w trakcie jednej z moich wizyt w wielokranie. Głównym piwowarem jest również Amerykanin Darren Provenzano, którego również miałem przyjemność poznać i to podczas premiery black IPA. Wszyscy ci ludzie bardzo sympatyczni, kontaktowi i skorzy do rozmów o piwie i nie tylko.



Można powiedzieć spokojnie, że odwiedzając 7 Bridges Taproom, człowiek czuję się trochę jakby odwiedzał jeden z piwnych lokali gdzieś na zachodnim wybrzeżu USA. Niby browar i lokal wietnamskie, a jednak bardzo amerykańskie. Niemniej jednak warte odwiedzenia. Piwo superanckie, jedzenie dobre, obsługa bardzo przyjemna, no i wieczory spędzone na tarasie, to wszystko powoduje, że nie chce się opuszczać tego miejsca. Naprawdę bardzo fajny lokal, który koniecznie trzeba odwiedzić i to nie raz będąc w Da Nang. Dla mnie numer jeden jeśli chodzi o piwo w tymże mieście. Wasze zdrowie!

wtorek, 18 czerwca 2019

Warzenie piwa Rosanke w Browarze Kormoran - zwycięzca z 2018 roku

Początek nowego tygodnia, to w Browarze Kormoran dzień specjalny, a mianowicie tego dnia, już po raz piąty odbyło sie warzenie piwa rosanke, czyli piwa, które wygrało zeszłoroczny Warmiński Konkurs Piw Domowych. Zwycięzcą tego konkursu był nasz rodzimy, olsztyński piwowar domowy Ireneusz Misiak. Od kilku lat startował w tym konkursie i zawsze do zwycięstwa w tej kategorii brakowało mu dosłownie mrugnięcia okiem jednego z sędziów i w końcu w zeszłym roku zdecydowanie pokonał konkurencję. Warto dodać, że w zeszłym tygodniu, Irek zdobył trzy medale w drugim Festiwalu Piwowarów Domowych w Warszawie (jedno złoto i dwa razy brąz). 

Ale wróćmy do warzenia rosanke. Irek i ekipa Browaru Kormoran umówili się na poniedziałek na godzinę siódmą rano. Mnie zaproszono także na to wydarzenie, co wiązało się z tym, że musiałem wstać grubo przed piątą. Ale czego nie robi się dla przyjaciół i dla super przygody. Punkt siódma, wszystko, no prawie wszystko, było gotowe. Brakowało tylko jałowca, po który, do pobliskiego lasu, do znajomego leśniczego, wybrał się Paweł Błażewicz. Pół godziny wcześniej, wszystko było już na miejscu. 

Początek przygody Irka z wielkimi garami, to garść instrukcji od głównego piwowara browaru, czyli Macieja Mielęckiego oraz ekipy warzelni. Dyskutując tak kilka chwil, Irek zrozumiał, że to nie będzie proste warzenie na garnkach w domu. Jakkolwiek, nie myślał by się poddać.



Chwila potem, to zbiór potrzebnych surowców i przyniesienie ich na warzelnie. Właśnie, tu przedstawiam składniki zwycięskiego piwa: słody (żytni, monachijski, wędzony Steinbach, pszeniczny, Caramunich, Cararoma, Special B), płatki owsiane, chmiel Iunga oraz gałązki jałowca, mięta, kwiat bzu oraz kurdybanek i drożdże. Przyznacie, że skład bardzo zacny, co już powoduje, że ma się smaka na to piwo warmińskich chłopów:






Jałowiec (dużą jego część), miętę, kwiaty bzu oraz kurdybanka, Irek zbierał sam w lesie i na łąkach, by później dowieźć to do browaru. Jak przystało na piwowara, Irek brał czynny udział w procesie warzenie, czyli wsypywanie surowców do kotła, chmielenie, cięcie jałowca, czyli wszystko to, z czym codziennie muszą mierzyć się pracownicy Kormorana. Podczas ciachania jałowca, w pomieszczeniu warzelni rozległ się fenomenalny zapach tej krzewiny, a do tego znaleziono w gałęziach opuszczone gniazdo.




Całą operacja trwała kilka godzin, co Irkowi bardzo przypadło do gustu, czego wyrazem był fakt, że co chwila wspominał o tym, by w niedalekiej przyszłości przenieść się z domowych, na takie właśnie większe kociołki. Tego szczerze, ja i ekipa browaru życzymy. Wierzymy, że z jego zdolnościami, zaangażowaniem, ambicją, to marzenie się spełni. 

Teraz musimy chwilkę poczekać na finalne piwo. Pojawi się ono na rynku ... Pozwólmy Irkowi i Browarowi Kormoran, pochwalić się tym faktem na dniach. Ja na razie milczę, trzymając wszystkich w napięciu. Wasze zdrowie warmińskim rosanke ... już wkrótce!

niedziela, 16 czerwca 2019

Z wizytą w 103 - Bed and Brews w Bangkoku

Kontynuujemy piwny spacer po Bangkoku. Czwartym i ostatnim, niestety, piwnym miejscem odwiedzonym w Bangkoku, był 103 -Bed and Brews. 


Jako, że w Bangkoku jestem dość częstym gościem, to miejsce to poznałem już rok temu. Mieści się w mojej ulubionej dzielnicy tej wielkiej metropolii, a mianowicie w Chinatown, przy 103 Rama IV Road. 103 - Bed and Brews, to tak naprawdę hotel, w którym na parterze mieści się kawiarnia, w której można także napić się piwa. Nazwa tego miejsca orz widok kranów, spowodowały, że w zeszłym roku, zarezerwowałem tam dwa noclegi. Mimo dostępnego tam tajskiego kraftu, w tym roku zrezygnowałem, na rzecz innego hotelu, przy głównym trakcie Chinatown, a mianowicie Yaowarat. 


Jaki był tego powód? Po pierwsze, w hotelu dostępne są pokoje bez łazienek, a ta ogólnodostępna jest nieklimatyzowana, co powoduje, że po wzięciu prysznica, człowiek nadal jest mokry. Podobnie rzecz się ma także w przypadku kawiarni na parterze, gdzie chłodu dostarczają wiatraki, które jednak słabo chłodzą i prawie w ogóle nie orzeźwiają. Jakkolwiek, z sentymentu, postanowiłem ponownie zajrzeć w znajome progi, by skosztować piwa i ... o tym zaraz poniżej. 

Kafejka na parterze 103 - Bed and Brews, to równocześnie miejsce, gdzie stacjonujący tam turyści, jedzą tam śniadania. We wnętrzu znajduje się kilka stolików oraz bar, który zdobi kolumna z kranami.




Z powyższych kranów, nie jest lane piwo, co za moim pierwszym razem, było wielkim zaskoczeniem i zasmuceniem jednocześnie. Na kranach dostępne jest cold brew. Tak moi drodzy, cold brew, a także woda. Surowcem z którego powstaje, to  kawa odmiany Arabica z rodzimych tajskich plantacji. Powyższe cold brew dostępne jest w trzech odmianach: Black, White oraz Tonic. Ceny tychże, to odpowiednio 90, 110 i 120 batów, czyli około 11, 13 i 14,50 złotych. 



Jak można zauważyć, na powyższym zdjęciu, dostępne jest też piwo i to te koncernowe, jak i od tajskich rzemieślników. Niestety, możemy liczyć tylko na wersje butelkowe od takich browarów jak Full Moon, Stone Head, Maha Nakhon, czy Bannok Beer. Towarzystwo to uzupełniają koncernówki Singha oraz Phuket. Ceny tych ostatnich to 120 batów (około 14,50 złotych), a rzemieślników 200 i 220 batów (około 24 i 26, 50 złotych). Jak widać, jak w dwóch poprzednich opisanych przeze stołecznych miejscówkach, tanio nie jest. Jakkolwiek w tym miejscu, w tym klimacie, w tak pięknych okolicznościach, właściwie na ceny nie zwraca się uwagi. 


Piwo, tuż po zjedzonym w miejscowym, barze, chińskim śniadaniu, smakuje wybornie. Butelka znika za butelką, dając namiastkę orzeźwienia w parnym, mało przyjemnym dla Europejczyków ze strefy umiarkowanej, klimacie. Podsumowując, miła miejscówka z kilkoma ciekawymi piwami w butelkach. Miła obsługa na barze i co najważniejsze, w prawie samym sercu Chinatown oraz otwarte od samego rana. Warto wpaść, spacerując i zwiedzając tę część Bangkoku. 

Kilkadziesiąt metrów dalej, na tej samej ulicy, odkryłem inną rzemieślniczą knajpę, a mianowicie Pijiu Bar, która to jednak otwiera się dopiero o 17:00, a my tego dnia, o tej porze, byliśmy na pokładzie AirAsia lecąc do Da Nang w Wietnamie, skąd wkrótce kolejna blogowa relacja. Wasze zdrowie!

czwartek, 13 czerwca 2019

Z wizytą w lokalu Mikkeller w Bangkoku

Nadeszła najwyższa pora na przedstawienie kolejnego piwnego miejsca w Bangkoku, które miałem okazje odwiedzić podczas mojej ostatniej wizyty w Azji. Po wizycie w przyjaznym pubie Craft, swoje nogi (dość nieduża odległość), skierowałem ku lokalowi Mash, który bardzo dobrze oceniany jest w różnych relacjach dostępnych w sieci. Niestety, po dojściu na miejsce, okazało się że lokal jest w remoncie i ekipa zaprosiła mnie na ponowną wizytę w kolejnym tygodniu. Niestety, z powodu przenosin do Wietnamu, to nie nastąpiło. Trzecim na liście, do którego miałem się wybrać po pobycie w Mash, był tajski pub Mikkelera. Szybka akcja z aplikacją Grab (taki azjatycki Uber) i już po chwili, wraz z moją sympatią, byliśmy w drodze do tegoż właśnie pubu. 

Mimo iż na mapie odległości w Bangkoku nie wydają się zbyt wielkie, to w rzeczywistości jednak jest inaczej i tak spod Mash do Mikkellera jechaliśmy około dwadzieścia pięć minut. W połowie drogi, zacząłem się zastanawiać, czy kierowca na pewno wie dokąd jedzie i czy nawigacja Graba dobrze go prowadzi. Otaczający nas krajobraz drapaczy chmur, neonów, ruchliwych ulic, zmienił się w wąskie, ciemne, ciche kręte uliczki. Powoli powątpiewałem, czy wrócę tego samego dnia do hotelu, czy uda mi się złapać tu Graba (nie wszędzie chcą dojeżdżać), lub taksówkę. Na szczęście, po kilku minutach kręcenia się po bardzo anonimowych uliczkach, auto się zatrzymało i przez szybę ujrzałem podświetloną tabliczkę z charakterystycznym napisem Mikkeller Bangkok. A więc dotarliśmy!



Przekraczając wrota pubu, zacząłem się zastanawiać, czy w ogóle ktokolwiek odwiedza to miejsce i dlaczego jest zlokalizowane akurat w tym miejscu, a nie bardziej widocznym dla mieszkańców i turystów. Po wejściu do środka, okazało się, że klienci jednak są. Pub zlokalizowany jest przy 26 Ekkamai 10 Alley, Lane 2 i jest czynny codziennie od godziny 17:00 do północy.

Wchodząc do środka, od razu da się zauważyć centralnie umieszczony bar oraz dużą ilość jasnego drewna, a także rysunki postaci typowe dla marki Mikkeller. 


Podchodzimy do baru i wiemy, że będzie dobrze. Na kranach piwa stajni Mikkeller oraz z innych zaprzyjaźnionych browarów, chociażby Northern Monk, Omnipollo, czy Boon. 




Piwa dostępne są w dwóch pojemnościach 250 i 270 mililitrów. Ceny od 160 do 440 batów i co ciekawe, te najdroższe piwo, to miarka o pojemności ... 250 mililitrów. Łatwo więc obliczyć, że za 'malucha' (akurat Omnipollo) trzeba zapłacić 'po polsku' prawie 53 złote. No, proszę państwa! Tanio nie jest, ale jak mawiał słynny polski piwny wieszcz: 'Sztosy muszą być drogie!'. Sam, skoncentrowałem się na piwach Mikkellera tylko i przyznam się wam bez bicia, że wszystko co spróbowałem, co spróbowaliśmy, było naprawdę świetne. Wśród tego, co skosztowaliśmy były takie pozycje jak: Sukhumvit Pils i The Natonial (oba pilsnery), Groen Blixt (wild ale uwarzone wspólnie z Warpigs), Windy Hill (NE IPA), Peter, Pale and Mary (pale ale). Wild ale z tego towarzystwa najgenialniejsze. można pić litrami i się nie znudzi. Fenomenalne wręcz piwo. 





Atmosfera w knajpie bardzo przyjemna. Mili sympatyczni ludzie za barem. Pomocni w wyborze piw, serdeczni w podejściu do klienta, uśmiechnięci i ogólnie robiący dobry klimat. 

Ten ostatni zyskuje także dzięki muzyce puszczanej w lokalu. Otóż z głośników leci bardzo dobra zachodnia muzyka rockowa i hardrockowa. Pijąc piwo i rozmawiając, przy akompaniamencie fantastycznych dźwięków z głośników, robi się naprawdę miło i o to przecież chodzi. 

W lokalu, oprócz piwa, można także dobrze zjeść, a także zaopatrzyć się, między innymi, w szkiełka firmowe (zakupiłem jednego malucha) oraz koszulki firmowe. 

W lokalu, oprócz nas Polaków, tylko miejscowi. Przez fakt, bycia na pewnego rodzaju odludziu, do lokalu jeśli trafiają zagraniczniacy, to tylko tacy, którzy już są zaznajomieni w świecie kraftu. 

Podsumowując krótką, ale sympatyczna wizytę w Mikkeller Bangkok, jest to miejsce godne polecenia, ze względu na piwo, obsługę, muzykę i atmosferę. Nie odwiedzimy go jednak spacerując po Bangkoku na piechotę, jak to jest możliwe w przypadku innych lokali, nie dojedziemy także tuk tukiem, gdyż kierowcy tychże, nie mają pojęcia o istnieniu tejże knajpy, ani tez w większości nie zapuszczają się w tę dzielnicę (zapomniałem dodać, że to dzielnica, jak my to nazywamy, domków jednorodzinnych). 



Tak więc, będąc w Bangkoku i mając ochotę na coś, co się w miarę zna, warto wstąpić do Mikkeller Bangkok, mając jednak na względzie fakt, że w środku zostawi się całkiem sporo dukatów. Wasze zdrowie!

środa, 5 czerwca 2019

Z wizytą w lokalu Craft (Silom) w Bangkoku

Kontynuując relacje z mojego ostatniego urlopu, chciałbym was dziś zabrać do Bangkoku, do jednego z tamtejszych pubów, a mianowicie do jednego z lokali pod marką Craft. O dobry browar trudno w Bangkoku, w ogóle w Tajlandii, więc tym razem skupiłem się na piwnych lokalach, które mają do zaoferowania naprawdę ciekawe lokalne i nie tylko piwa. Padło więc na Craft. Marka ta posiada w Bangkoku dwa lokale, jeden w dzielnicy Silom a drugi w Sukhumvit. Jako, że mój hotel znajdował się w miarę blisko tego pierwszego, więc padło na Craft w dzielnicy Silom. Lokal co prawda mniejszy znacznie, niż ten, który znajduje się na Sukhumvit, jakkolwiek i tak jest o czym pisać.


Lokal mieści się przy 981 Silom Road i jest czynny codziennie od 11:30 do 02:00. Ja sam odwiedziłem Craft około godziny szesnastej i wchodząc do lokalu zauważyłem, że wraz z moją sympatią, będziemy o tej porze jedynymi gośćmi. Przekraczając próg knajpy, obsługa, bardzo dobrą angielszczyzną, przywitała nas bardzo serdecznie i zaprosiła do środka, byśmy zajęli miejsce przy jednym ze stolików. Lokal już przed wejściem, od razu mi się spodobał, a to dlatego, że na zewnątrz, jak i w jego wnętrzu, do wystroju użyto dość sporej ilości drewna, co ja bardzo lubię. Po prostu drewno dla mnie jest synonimem ciepła, przytulności i naturalności. W takim środowisku czuję się wyśmienicie. 



Po wzajemnym przywitaniu się i zapoznaniu z obsługą, przyszedł najwyższy czas, by zobaczyć, co pijalnia oferuje swoim klientom, jeśli chodzi o piwo. Trzeba przyznać, że lista piw w menu, robiła wrażenie. Co więc takiego było ciekawego na kranach? Ano, podpięte były piwa z Tajlandii, Japonii, Sri Lanki, Niemiec, Stanów Zjednoczonych, Belgii i Wielkiej Brytanii. Rotacyjnie pojawiają się też piwa z Wietnamu, Australii i innych krajów.




W sumie dziewiętnaście różnych piw i jeden cydr. By spróbować jak największej ilości tych dobroci, zamówiliśmy dwa zestawy degustacyjne próbek. Ja sam wziąłem takie pozycje jak Shiro z browaru Coedo z Japonii (Hefeweizen), Lion Stout z Lion Brewery Ceylon ze Sri Lanki (stout), Fogcutter z USA (podwójna IPA) oraz The Dark Side (stout) i Gancore (IPA) od Stone Head z Tajlandii. Wszystko bardzo ładnie nalane i podane. Muszę przyznać, że pierwsze dwapiwa  mnie nie porwały, ale kolejne trzy już naprawdę zrobiły na mnie wielkie wrażenie, szczególnie 'dabelek' z USA, czyli Fogcutter. Tak proszę państwa, wybitny przedstawiciel stylu. Ach, jakbym wiele dał, by wszystkie tego typu piwa były takie wyraziste, po prostu wyborne.





Degustując piwo, dostajemy do ręki piwne menu, w formacie książkowym, że tak to ujmę, dzięki czemu możemy się co nieco więcej dowiedzieć na temat spożywanego przez nas piwa.


Do tego, obsługa z wielką chęcią i uśmiechem na twarzy, opowiada także o piwach podpiętych do kranów. Ceny piw wysokie. Próbki (100 mililitrów) wahają się od 70 batów do 140 batów (ok. 8,50 do 17 złotych). Za piwa lane do szkieł o pojemności 250 mililitrów trzeba wydać od 180 do 250 batów (ok. 22 do 30 złotych), a za duże piwa (470 mililitrów), trzeba już wysupłać od 280 do 400 batów (ok. 34 do 48 złotych). Narzekamy na ceny w polskich wielokranach, a jak widać u nas ceny przy tych, to pikuś. Warto nadmienić, że najdroższe piwa to te z USA i Belgii. Aktualny spis piw i cennik, dostępny jest zawsze na stronie pubu na Facebook

Na miejscu, można kupić także piwa butelkowe tajskich kraftowców, z czego i my chętnie skorzystaliśmy i zakupiliśmy dwa piwa z browaru Stone Head: Tuk Tuk (Cream Ale) oraz Coconut Cream Ale (Cream Ale).


Na miejscu skorzystać można także z kuchni, jakkolwiek, myśmy z tego dobrodziejstwa nie skorzystali. Nauczony kilkoma wyprawami do Azji, staram się jadać tam, gdzie jedzą lokalsi, czyli na ulicy i to w takich miejscach, które są troszkę na uboczu od głównych szlaków turystycznych. Najlepsze jedzenie, najświeższe i ceny na lokalnym poziomie, a nie turystycznym, choć i ten ostatni jest bardzo rozsądny, porównując do tego, co mamy w kraju. 

Jako, że tego popołudnia w planie były jeszcze dwa inne lokale, o których w następnych wejściach na blog, to degustację piw skończyliśmy na deseczkach z próbkami. Na koniec pamiątkowe zdjęcie, z przesympatyczną i bardzo społecznie nastawioną obsługą. W momencie, gdy zbieraliśmy się do wyjścia, w lokalu i na zewnątrz w firmowym ogródku, zaczęło przybywać miłośników kraftu.


Craft, jako piwny lokal, jako pijalnie dobrego piwa, mogę z całego serca polecić. Przyjemna atmosfera w środku. Tu warto dodać, że w pubie leci bardzo fajna muzyka z głośników (rock, ciężki rock, a nawet metal). Do tego, super piwo na kranach oraz przemiła, uśmiechnięta i bardzo pomocna obsługa. Czegóż więcej chcieć? Tylko częstszych wizyt w Bangkoku. Wasze zdrowie!