Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pop / Rock zagraniczny. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pop / Rock zagraniczny. Pokaż wszystkie posty

piątek, 19 września 2014

Kącik Piwnego Melomana - THERAPY? - Babyteeth

W okresie wakacji, w śpiączkę zapadły dwa blogowe cykle, czyli KPM i KKK. Obecnie, po gorącym i pięknym lecie, które nadal daje nam sporo radości, wracam do obu. Na początek - jako, że mamy piątek - powraca Kącik Piwnego Melomana i od razu będzie z 'wysokiego C'. Przed wami irlandzka kapela i ich debiutancki minialbum 'Babyteeth'. Kapeli zacząłem słuchać od albumu 'Troublegum' i ich jednego z największych hitów, czyli 'Nowhere', jakkolwiek to 'Babyteeth' jest moim ulubionym krążkiem w dyskografii.


Album 'Babyteetht' został nagrany w 1990 roku, a wydany nakładem Wiiija Records w 1991 roku. U mnie w zbiorach jest wznowienie wydania na CD, także z 1991 roku, jakkolwiek wypuszczonego przez Southern Records Numer boczny albumu to 18507-2. 


Skład Therapy? na 'Babyteeth' to: Andy Cairns (gitara i wokal), Michael McKeegan (bas) oraz Fyfe Ewing (perkusja). Gościnnie na jednym z numerów wystąpił Keith Thompson (saksofon).

Na wydawnictwie znajduje się siedem wysoko energetycznych, pełnych mocnego uderzenia kawałków. Album otwiera 'Meat Abstract'. Już pierwsze dźwięki perkusji wywołują gęsią skórkę na ciele, a gdy wchodzi majestatyczna jak Lord Vader gitara, to już wiemy, że będzie tu się nieźle działo. Jesteśmy pewni, że z wielką chęcią poczekamy na kolejne numery. A dalej jest tylko lepiej. Druga kompozycja, czyli 'Skyward', to według mnie najlepsza kompozycja na krążku. Szkoda, że nie jest ostatnia, bo byłoby to niezłe zwieńczenie poczynań kapeli na 'Babyteeth', taka swoista 'wisienka na torcie'. Cudowny rytm, genialna kompozycja, dźwięk gitary i współgrającego basu oraz akompaniującej 'perki' wywołuje dreszcze. Trzecia piosenka ... hmm, jak to ładnie brzmi, to numer 'Punishment Kiss'. Przyznam szczerze, że lubię tę kompozycję głównie dlatego, że bardzo mi przypomina ... 'Punishment' nowojorczyków z Biohazard, a właściwie to granie 'Bajo' przywodzi na myśl Therapy?. Ciekawe, czy komuś z was, podobne skojarzenia przyjdą na myśl. W samym środku płyty mamy prawdziwe pier..., przepraszam - mocne uderzenie oczywiście. To swoim majestatem nasze uszy i wątłe ciała niszczy 'Animal Bones'. Moi drodzy, nie jest to 'bułka z masłem', a nawet nie jest to bułą z pasztetową, czy paprykarzem! Piąta kompozycja troszkę nas uspokaja po szaleńczej jeździe z numerem 4. To 'Loser Cop'. To nieco psychodeliczna muzyczna wariacja, w której możemy usłyszeć wspomniany wyżej saksofon oraz odgłosy, jakby wycięte z telewizyjnych wypowiedzi polityków. Zaraz potem wychodzimy na przedostatnią prostą i tu wita nas 'Innocent X'. Kompozycja może nie jakaś szczególna, ale bardzo przyjemnie wprowadzająca w to, co czeka nas na samym finiszu. A tu możemy dostrzec finiszującego Linforda Christie w postaci Dancin' with Manson'. Jest to bardzo fajna, melodyjna, szybka kompozycja. Do tego, bardzo fajnie zaśpiewana. Wesołe, bezpretensjonalne, luźne emocjonalnie i fizycznie granie. No rewelacja. Słuchanie albumu strasznie szybko mija i odczuwamy wielki żal, że to tylko siedem numerów. Chciałoby się więcej w podobnym klimacie. 

Brzmienie płyty jest, jak dla mnie, bardzo fajne. Siermiężnie surowe i brudne. Ma się wrażenie, że sesja nagraniowa płyty, została zorganizowana w garażu jednego z członków kapeli. Ja takie brzmienie bardzo lubię i dzięki temu, potęgę muzyki, takiej muzyki, odczuwam jeszcze mocniej.

Mam nadzieję, że te osoby, które lubią mocniejsze brzmienia, a nie znają tego wydawnictwa, choć trochę ta płyta zauroczy także. W następnym odcinku natomiast, zejdziemy kilka pięter niżej, by dostać się w szpony nieco lżejszych rytmów. Zapraszam!

piątek, 2 maja 2014

Kącik Piwnego Melomana - FLEETWOOD MAC - Rumours

W ostatnim tygodniu obiecałem wam, że w kolejnym muzycznym wpisie będzie coś lżejszego i dotrzymuję słowa. Zapraszam was na spotkanie z zespołem Fleetwood Mac i ich genialnym albumem 'Rumours'. 

 
Album 'Rumours' został nagrany w 1976 roku, a wydany rok później nakładem Warner Bros Records. Ja w swoich zbiorach mam remastera na winylu z roku 2011 wydany nakładem Reprise Records o numerze bocznym 9362-49793-5. Wcześniej miałem w swojej kolekcji także kompakt z 1990 roku, ale sprzedałem go kilka ładnych lat temu. 

 
Na 'Rumours' skład wygląda następująco: Stephanie Lynn 'Stevie' Nicks (wokal), Christine McVie (wokal, instrumenty klawiszowe), Lindsey Lindsey Buckingham (gitara, banjo, wokal), John McVie (bas) oraz Michael 'Mick' Fleetwod (perkusja).

Albus jest bardzo rock'owy, bardzo melodyjny, fajnie wpada w ucho i dodaje mnóstwo pozytywnej energii. Album otwiera bardzo żywiołowy 'Second Hand News', który niczym ciuchcia powoli rozpędza cała płytę w ruch. Drugi numer, to jeden z najbardziej rozpoznawalnych w historii grupy, czyli 'Dreams', który wyhamowuje nieco skoczne dźwięki płynące z pierwszej piosenki. Trzeci utwór na stronie, to jeden z moich ulubionych. Tym numerem jest akustyczny, nieco czupurny i lekko frywolny 'Never Going Back Again'. Nastęnie przychodzi czas na 'Don't Stop', który niestetry, nie należy do moich ulubionych kompozycji. Ten niedosyt muzyczny, dość szybko rekompensuje następny w kolejce 'Go Your Own Way'. Genialny melodyjny, cudowny kompozycyjnie i niesamowicie energetyczny hit. Pierwszą stronę wieńczy bardzo przyjemna ballada 'Songbird', w której pierwsze ... skrzypce ... moim zdaniem gra pianino. Rewelacja po prostu. Drugą stronę otwiera ciekawa piosenka, bardzo złożona kompozycyjnie, czyli 'The Chain'. Zaraz po nim wchodzi niesamowicie radosny i młodzieńczy 'I Don't Want to Know', w którym zakochałem się od pierwszego odsłuchu. Co ciekawe, przesłuchałem go już z kilkaset razy i cały czas odczuwam ten sam wigor i świeżość. Przedostatnim utworem jest nostalgiczny 'Oh Daddy', a album wieńczy niesamowity, genialny muzycznie 'Gold Dust Woman'. 
 
Brzmienie na albumie, mimo remasteringu jest naprawdę bardzo dobre. Słucha się tego niesamowicie. Jedynym minusem krążka jest fakt, że słuchanie mija bardzo szybko i szybko się kończy.
 


A w następnym odcinku coś z polskiej sceny muzycznej.

piątek, 18 kwietnia 2014

Kącik Piwnego Melomana - FUGAZI - Fugazi

W dzisiejszym odcinku Kącika Piwnego Melomana kilka zdań odnośnie genialnego debiutu amerykańskiej grupy Fugazi o tytule tożsamym z nazwą kapeli. Od dawien dawna jestem pod wielkim wrażeniem dokonań lidera grupy, czyli gościa, który zowie się Ian MacKaye, a chodzi głównie o granie w takich kapelach jak Minor Threat, Embrace i Fugazi właśnie. Dlatego dziś zajmę się Fugazi. 'Fugazi' jest to EP'ka, która wraz z drugą EP'ką Fugazi o tytule 'Margin Walker' tworzy kompilacyjny album '13 Songs'. 


Album 'Fugazi' został nagrany i wydany nakładem Dischord w 1988 roku. Ja w swoich zbiorach mam winylowe wydanie Dischord z 2008 roku o numerze bocznym Dischord 30. 


Skład Fugazi na ich debiucie to: Ian MacKaye (wokal i gitara; znany także z Minor Threat, Embrace, Egg Hunt, czy Teen Idles), Guy Picciotto (wokal), Joe Lally (bas) oraz Brendan Canty (perkusja; znany także min. z Girls Against Boys).

EP'kę otwiera przefantastyczny kawałek 'Waiting Room'. Cudowne partie basu (ehh, no bas rządzi!) i gitary dają naprawdę wielką radość uszom. Do tego dochodzą wspaniałe słowa i super wykonanie wokalne przez Picciotto i MacKaye. No jeden z największych hitów w historii grupy. Drugi numer 'Bullfdog Front' to także hit, który mnie najbardziej rajcuje w drugiej połowie trwania, gdzie do głosu dochodzi Ian, który, genialnie wspomaga tutaj Picciotto. Kolejny numer ze strony A to także wielki hit, dla mnie chyba najlepszy na krążku ... dla mnie oczywiście. Sposób śpiewania MacKaye mnie po prostu niszczy, do tego jego gra na gitarze ... no miazga panie i panowie. Stronę A wieńczy utwór 'Burning', którego szczerze mówiąc najmniej lubię z wydawnictwa. Stronę B otwiera bardzo przyjemny, melodyjny, spokojny 'Give Me the Cure' ze wspaniała partią gitarową. W ogóle uwielbiam brzmienie i sposób grania MacKaye na tej EP'ce. Następnie przychodzi kolej na lekko zblazowany, ale genialny muzycznie i wokalnie 'Suggestion'. Krążek wieńczy superancki, lekko psychodeliczny 'Glue Man'. Całość znajdująca się na winylu jest dość krótka, bo trwa niewiele ponad 20 minut i po ostatnich nutach słuchacz prosi o więcej i więcej. 
 
Brzmienie na tej płycie strasznie mi się podoba, szczególnie gitary, o czym wspominałem wyżej, a także basu, perkusji i oczywiście partii wokalnych. Dla mnie bardzo ciekawy kawał dobrej muzyki zarówno na początek dnia, jak i na wieczór przy dobrym piwie. Naprawdę radzę się zapoznać ze starymi wyjadaczami i ich kompozycjami.

A co w następnym tygodniu? To się jeszcze zobaczy!

piątek, 21 lutego 2014

Kącik Piwnego Melomana - THE WHO - A Quick One

Za oknem boska pogoda. Słońce pięknie świeci i ogrzewa. Słychać już trele ptaków, a w powietrzu unosi się zapach wiosny. To wszystko powoduje, że wstępuje we mnie całe mnóstwo fantastycznej energii, która między innymi pozytywnie działa na mój wyraz twarzy i zapał do wszystkiego. Cóż więc innego mogłoby się dziś znaleźć w Kąciku Piwnego Melomana, jak nie dawka energii, ale tej duchowej, tej muzycznej. Na tę okazję wybrałem drugi album grupy The Who, czyli 'A Quick One'.

The Who bardzo uwielbiam od dawien dawna i sam uważam tę grupę za zespół nie rock'owy, ale punk rock'owy. Dla mnie styl gry, sposób wyrażania treści, zachowanie na scenie i poza nią, ogólna otoczka panująca wokół zespołu, to wszystko jest ... zgodne z 'Duchem Panka' (specjalnie napisane przez 'a').


Album 'A Quick One' został nagrany i wydany nakładem Reaction / Polydor w Wielkiej Brytanii w 1966. W USA w tym samym roku, także się pojawił ten album nakładem Decca i MCA Records. Co ciekawe, za oceanem płyta miała zmieniony tytuł na 'Happy Jack'. Tak w ogóle wczesny tytuł albumu miał brzmieć 'Jigsaw Puzzle', a lista kawałków miała być zupełnie inna. Ja w swojej kolekcji mam wydanie CD MCA Records z roku 1995 o numerze bocznym MCAD-11267. Wydanie to, oprócz właściwych numerów, posiada także 10 bonusów, wśród których kilka to cover'y. 


Skład The Who na 'A Quick One'' to: Roger Daltrey (wokal), Pete Townshend (gitara), John Entwistle (bas, instrumenty klawiszowe) oraz Keith Moon (perkusja). Niestety John i Keith już nie żyją - R.I.P. Chciałbym tu od razu nadmienić, że dla mnie Keith Moon był jednym z piątki najgenialniejszych perkusistów wszech czasów. Inni to: Pete Sandoval, Clem Burke, Krzysiek 'Docent' Raczkowski i Neil Peart. To co Keith wyrabiał na perkusji, to po prostu szaleństwo połączone z duchową wirtuozerią. Istne 'miszczostwo' świata.

Jak już wspominałem wyżej, kawałki na albumie to fantastyczna dawka energii, cudowne granie. Wszystko to, jak mawia nasz słynny komentator Dariusz Szpakowski, tworzy 'cudowny spektakl'. Może nie wszystkie pojedyncze numery są fantastyczne, ale kilka z nich to prawdziwe hity. Pierwszy z nich, to jedynka na albumie, czyli 'Run Run Run'. Istna klasyka rock'owego grania tamtych czasów. Dwójka o tytule 'Boris the Spider' także mocniej wprowadza w wibracje nasze zmysły i organy wewnętrzne. Trzeci numer - 'I Need You' - jeden z trzech najlepszych na tej płycie. Tu możemy w pełni usłyszeć geniusz Keith'a Moon'a. Dodatkowo Daltrey śwpiewa w taki sposób, który możemy usłyszeć na wydanych ponad dwadzieścia lat później płytach kapeli Suicidal Tendencies. Weźmy pod uwagę choćby taki numer jak 'Nobody Hears'. Mike Muir śpiewa tu identycznie jak Daltrey. Ktoś, kto nie zna obu grup, mógłby się z pewnością pomylić. Czwarta kompozycja, czyli 'Whiskey Man' to także istna muzyczna i wokalna potęga. Ale 'wisienka na torcie' dopiero przed nami. Ostatnie dwa kawałki ... ach ... poezja. Chodzi tu o 'So Sad About Us' oraz 'A Quick One, While He's Away'. Pierwsza z tych kompozycji to wesoła, skoczna, pełna wigoru piosenka, która na żywo brzmi jeszcze lepiej. Polecam obejrzeć na znanym portalu z filmikami ten numer z występu w Marquee Club z roku 1967. Oszalejecie. Spójrzcie tez, jak kiedyś ludzie się bawili, no i oczywiście ... Keith! Druga z wymienionych piosenek, to właściwie suita złożona z sześciu części. Coś po prostu fenomenalnego. Dla mnie szczególnie końcówka rządzi, która nosi tytuł 'You Are Forgiven'. To co tam wyprawia Pete i Keith (szczególnie ten drugi), to was po prostu oszołomi. Tu znów proponuję zajrzenie do portalu i obejrzenie ich występu z 1967 roku w Monterey w Kalifornii. Zdębiejecie, jak zobaczycie co Keith wyprawia.

Z bonusów, które są tu dostępne, to na szczególna uwagę zasługują 'Happy jack' w wersji akustycznej, 'Doctor, Doctor', 'I've been Away', 'In the City' oraz 'Batman' która to kompozycja jest dziełem Neal'a Hefti, a której cover mogą także usłyszeć fani metalu na płycie Voivod 'Dimension Hatröss'.

Brzmienie kawałków na krążku nie jest zbyt świetne, momentami rzekłbym nawet, że jest bardzo, ale to bardzo kiepskie. Przywodzi to jakkolwiek troszkę klimat garażowych występów The Who. Kiedyś sobie sprawię winyl tego albumu, który podobno brzmi znacznie lepiej, choć tam też słyszalne są niedociągnięcia nagrania.

Za tydzień natomiast, hmmm, zastanawiam się właśnie, ale chyba będzie o wspomnianej w tym wpisie kapeli. Serdecznie zapraszam!

piątek, 7 lutego 2014

Kącik Piwnego Melomana - PRIMUS - Miscellaneous Debris

W dzisiejszym odcinku troszkę o grupie, o której wspominałem już podczas wpisów o Fotoness i Rush. Kilka słów będzie zatem o Primus i ich wydawnictwie 'Miscellaneous Debris'. Na początku nadmienię, że nigdy nie byłem wielki fanem Primus. Oczywiście podobały mi się pojedyncze kawałki z płyt, jakkolwiek nigdy żaden album nie pochłonął mnie całkowicie. Dopiero, gdy usłyszałem 'Miscellaneous Debris' poczułem, że pomiędzy mną i Primus coś zaczęło iskrzyć. Może dlatego, że na krążku znajdują się same covery, które amerykańska trójka zagrała wprost wyśmienicie.


'Miscellaneous Debris' została nagrana w 1991 roku, a wydane rok później przez Interscope Records. W moich zbiorach jest digipack z 1992 roku wydany przez Interscope Records / Atlantic o numerze bocznym 96208-2. Płytę tę zakupiłem kilkanaście lat temu od jednego z moich kumpli - Grześka lub Borysa. Obecnie, niestety, tego już nie pamiętam. 


Skład Primus na 'Miscellaneous Debris' to: Leslie Edward 'Les' Claypool (wokal, bas), Reid Laurence 'Larry' LaLonde (gitara) oraz Timothy W. 'Tim' Alexander (perkusja). Nadmieniam od razu, że cała trójka to wybitni i charyzmatyczni bardzo muzycy.

Na krążku jest pięć utworów, jak pisałem wyżej, coverów. Listę otwiera 'Intruder' Petera Gabriela, który w 'primusowej' wersji nabiera bardziej industrialnego charakteru. Druga kompozycja to 'Making Plans for Nigel' z dorobku grupy XTC. Kawałek, który od pierwszych dźwięków wpadł mi mocno w uszy, dzięki czemu zatrzymałem się na dłużej przy tym krążku. Trzeci na płycie jest 'Sinister Egzaggerator' grupy The Residents. Dosyć psychodeliczna kompozycja, która dość mocno szarga naszymi uszami i wnętrznościami. Czwarty numer, to instrumentalna, bardzo przyjemna kompozycja 'Tippi-Toes', którą oryginalnie nagrali wcześniej Amerykanie z The Meters. Wieńczy ten minialbum genialna kompozycja Pink Floyd, czyli 'Have a Cigar'. Dzieło w wykonaniu 'flojdów' jest genialną kompozycją, ale i Primus daje radę. Naprawdę, ja osobiście chyba nawet wolę wersję Primus. Śpiew Claypool'a mnie po prostu niszczy w tym numerze. Starsi czytelnicy bloga, słuchając tej kompozycji, pewnie przypomną sobie stare, dobre czasy polskiej telewizji i czołówkę jednego z programów sportowych nadawanych wcześniej.

'Miscellaneous Debris' nie tylko czaruje grą muzyków, ale także brzmieniem. Pamiętam, był rok chyba 1997 i miałem w planach zakup nowych kolumn. Wybrałem się do pewnego studia Hi-End w Gdańsku, gdzie miałem sprawdzić potencjał amerykańskich kolumn NHT (Now Hear This). Wziąłem ze sobą między innymi te wydawnictwo Primus. Gospodarz studia był zachwycony nie tylko kapelą i tym, co grają, ale także brzmieniem płyty. Pamiętam, jak spisywał nazwę grupy i tytuł krążka.

W przyszłym odcinku natomiast, powrócimy do ciężkich brzmień. Serdecznie zapraszam!

piątek, 27 grudnia 2013

Kącik Piwnego Melomana - ROXY MUSIC - Avalon

Dość długo zastanawiałem się, jaką płytę wybrać do ostatniego w tym roku Kącika Piwnego Melomana. 'Czady' niezbyt mi bardzo pasowały na tę okoliczność, elektronika także. Myślałem, myślałem i wymyśliłem, że muzyka powinna być taka, którą jeśli nie każdy, to przynajmniej wiele osób chciałby usłyszeć podczas sylwestrowej zabawy. Tak oto właśnie padło na Roxy Music i ich ostatni studyjny album 'Avalon'.


Album 'Avalon' został nagrany na przełomie lat 1981 i 1982, a wydany został w 1982 roku przez. EG Records. U mnie w zbiorach jest remaster Virgin Records z 1999 roku o numerze 7243 8 47460 2 5.


Skład Roxy Music na 'Avalon' to:: Brian Ferry (wokal, instrumenty klawiszowe), Andy Mackay (saksofon), Phil Manzanera (gitara), Neil Hubbard (gitara), Alan Spenner (bas), Andy Newmark (perkusja) oraz Jimmy Maelen (instrumenty perkusyjne).

Album 'Avalon', to moim zdaniem, jedne z najlepszych dokonań Briana Ferry w karierze. Genialne utwory znajdujące się na tej płycie niejednej osobie są dobrze znane i przez nie lubiane. Mamy tu takie hity, jak chociażby 'More Than This' czy 'Avalon', które mogłyby spokojnie pojawić się na większości imprez sylwestrowych i być cudownym muzycznym tłem do tańca. Jest tu także kompozycja, która dla mnie jest utworem szczególnym, a chodzi o 'Take a Chance with Me'. Fenomenalna kompozycja, dzięki której zakupiłem ten album. Ponad trzy lata temu, był to wielki hit przyjacielskich imprez organizowanych przeze mnie, na mojej wiejskiej działce w Mielnie. Oj nucone było to do znudzenia. Utwory, które także przyjemnie wpadną do ucha w sylwestra to instrumentalny 'India' oraz jakże przyjemny 'True to Life'.

Utwory na albumie genialnie są nagrane. Wszystkie instrumenty cudownie uwypuklone. Mistrzowska aranżacja. Słucha się tego z wielką przyjemnością. Nawet bardzo głośny odsłuch nie męczy uszu, a dostarcza przyjemnych doznań, takich jak odsłuch 'na żywo' w studio. Tańczy się przy dźwiękach tej płyty także miło i ochoczo

Nowy rok natomiast przywitamy z mocnym przytupem. Będzie się działo! Polscy piwosze uwielbiają amerykańskie chmiele, więc jak tu nie pisać o amerykańskich kapelach!

piątek, 25 października 2013

Kącik Piwnego Melomana - ELECTRIC LIGHT ORCHESTRA - Time

Kolejny piątek nastał, więc czas najwyższy napisać kilka słów o kolejnej ciekawej płycie. Jest takie jedno bardzo muzyczne miasto w Wielkiej Brytanii, skąd pochodzą takie genialne kapele jak Napalm Death, Benediction, G.B.H., czy choćby Black Sabbath. Miasto to nazywa się Birmingham. Z tego umuzykalnionego miasta pochodzi także jedna z najciekawszych rock'owych grup lat 70-ych i 80-ych. Mowa oczywiście o grupie Electric Light Orchestra. ten właśnie wpis będzie właśnie dotyczył tego zespołu i ich genialnego albumu 'Time'. Wpis dedykuję mojemu super kumplowi Andrzejowi, miłośnikowi ELO, muzyki z winyli, kotów oraz dobrego piwa, szczególnie tego wolnościowego.


Album 'Time' został nagrany i wydany przez Jet Records w 1981 roku. Ja w swoich bogatych zbiorach, mam amerykańskie wydanie Jet Records z 1990 roku o numerze ZK 37371.


Skład ELO na 'Time' to: Jeff Lynne (gitara, instrumenty klawiszowe i wokal), Richard Tandy (instrumenty klawiszowe i gitara), Bev Bevan (perkusja) oraz Kelly Groucutt (bas).  

Album 'Time' rozpoczyna krótki kosmiczno-elektroniczny utwór 'Prologue', który tak jak słynne intra na płytach z gatunku death metal wprowadza nas w odpowiedni nastrój i przygotowuje psychicznie do kolejnych numerów. Prolog szybko i bardzo płynnie przechodzi w piosenkę 'Twilight', która jest jednym z największych hitów na tej płycie i w całej dyskografii ELO w ogóle. Wśród moich znajomych, nie ma osoby, która by tego kawałka nie znała. Zaraz po 'dwójce' mój odtwarzacz CD szybko przełącza się na numer trzeci, czyli 'Yours Truly, 2095'. Przyjemny, szybki, nawet nie co skoczny utwór, zaśpiewany w większości przez vocoder, co zawsze bardzo lubiłem, a jako mały dzieciak, gdy ojciec mi to puszczał ze swojego winyla, zastanawiałem się, jak to możliwe, że tak człowiek może śpiewać. Po ostatnich dwóch szybkich piosenkach, przychodzi lekkie uspokojenie. Kosmiczna ballada 'Ticket to the Moon' dość mocno sprowadza nas na kanapę, delikatnie gładzi po skroniach i po prostu przyjemnie relaksuje. Długo nie jest jednak nam dane spokojnie wypoczywać na leżąco, gdyż piąty numer szybko nas wybudza z letargu. To jedna z moich ulubionych kompozycji na płycie o tytule 'The Way Life's Meant to be'. Bardzo przyjemna jest tu szczególnie partia gitar akustycznych. 'Szóstka' - 'Another Heart Breakes' to cudowna syntezatorowa podróż przez bezkres świata jaki znamy i ten, który odczuwamy, ale którego nie możemy dotknąć, zobrazować. Co dalej? Ano dalej mamy kolejny wielki hit i to jakże muzycznie przyjemny, czyli ' Rain is Falling'. Mimo, że zamykając oczy i słuchając tej kompozycji widzimy w myślach padający deszcz, to utwór moim zdaniem jest bardzo słoneczny i ciepły. Utwór numer osiem, to jeden z dwóch, których nie lubię i nie moge sie do nich przekonać ... niestety. Na szczęście chwilę potem z kolumn zaczynają nas dobiegać dźwięki mojego ulubionego utworu na płycie 'The Light Go Down'. Cudowna, nieco nawet wodewilowa melodia z fantastycznie odśpiewanym tekstem. Mistrzostwo świata dla mnie! Nie zdążyliśmy się otrząsnąć po wysłuchaniu 'dziewiątki, a już słyszymy dziesiąty kawałek,. To 'Here is the News', który starszym fanom tej brytyjskiej grupy może przywołać z głębokich obszarów pamięci jeden ze sportowych programów telewizyjnych, który zaczynał się początkowymi dźwiękami tegoż numeru. Potem wchodzi też dobrze znany '21st Century Man', który uwielbiam i czasami słuchając go mam wrażenie, że śpiewa go Paul McCartney, a nie Jeff Lynne. Przedostatni numer na albumie, a ostatni przed epilogiem, to piosenka której ... nienawidzę. Chodzi oczywiście o 'Hold on Tight'. Niestety, ale nie lubię takich rock n'roll'owych skocznych, mocno komercyjnych utworów w twórczości tej grupy. To samo tyczy się piosenki 'Rosck 'n' Roll is King' z ich następnej płyty 'Secret Messages'. Album kończy przyjemnie wspomniany wyżej 'Epilogue'.

Muzycznie, kompozycyjnie i aranżacyjnie, moim zdaniem oczywiście, album wyprzedzał epokę. Mimo, że dużo tu ciekawego rosk'owego grania, to odczuwamy mocno 'kosmiczność' tego wydawnictwa. Wspaniałe, pełne przestrzeni brzmienie, cudowna selekcja instrumentów, vocoder i wiele innych rzeczy, które powodują, że ten album nie przechodzi obojętnie koło naszych uszu.

Za tydzień prawdopodobnie będzie coś z polskiej klasyki, ale jeszcze o tym pomyślę. Zapraszam!