Za oknem boska pogoda. Słońce pięknie świeci i ogrzewa. Słychać już trele ptaków, a w powietrzu unosi się zapach wiosny. To wszystko powoduje, że wstępuje we mnie całe mnóstwo fantastycznej energii, która między innymi pozytywnie działa na mój wyraz twarzy i zapał do wszystkiego. Cóż więc innego mogłoby się dziś znaleźć w Kąciku Piwnego Melomana, jak nie dawka energii, ale tej duchowej, tej muzycznej. Na tę okazję wybrałem drugi album grupy The Who, czyli 'A Quick One'.
The Who bardzo uwielbiam od dawien dawna i sam uważam tę grupę za zespół nie rock'owy, ale punk rock'owy. Dla mnie styl gry, sposób wyrażania treści, zachowanie na scenie i poza nią, ogólna otoczka panująca wokół zespołu, to wszystko jest ... zgodne z 'Duchem Panka' (specjalnie napisane przez 'a').
Album 'A Quick One' został nagrany i wydany nakładem Reaction / Polydor w Wielkiej Brytanii w 1966. W USA w tym samym roku, także się pojawił ten album nakładem Decca i MCA Records. Co ciekawe, za oceanem płyta miała zmieniony tytuł na 'Happy Jack'. Tak w ogóle wczesny tytuł albumu miał brzmieć 'Jigsaw Puzzle', a lista kawałków miała być zupełnie inna. Ja w swojej kolekcji mam wydanie CD MCA Records z roku 1995 o numerze bocznym MCAD-11267. Wydanie to, oprócz właściwych numerów, posiada także 10 bonusów, wśród których kilka to cover'y.
Skład The Who na 'A Quick One'' to: Roger Daltrey (wokal), Pete Townshend (gitara), John Entwistle (bas, instrumenty klawiszowe) oraz Keith Moon (perkusja). Niestety John i Keith już nie żyją - R.I.P. Chciałbym tu od razu nadmienić, że dla mnie Keith Moon był jednym z piątki najgenialniejszych perkusistów wszech czasów. Inni to: Pete Sandoval, Clem Burke, Krzysiek 'Docent' Raczkowski i Neil Peart. To co Keith wyrabiał na perkusji, to po prostu szaleństwo połączone z duchową wirtuozerią. Istne 'miszczostwo' świata.
Jak już wspominałem wyżej, kawałki na albumie to fantastyczna dawka energii, cudowne granie. Wszystko to, jak mawia nasz słynny komentator Dariusz Szpakowski, tworzy 'cudowny spektakl'. Może nie wszystkie pojedyncze numery są fantastyczne, ale kilka z nich to prawdziwe hity. Pierwszy z nich, to jedynka na albumie, czyli 'Run Run Run'. Istna klasyka rock'owego grania tamtych czasów. Dwójka o tytule 'Boris the Spider' także mocniej wprowadza w wibracje nasze zmysły i organy wewnętrzne. Trzeci numer - 'I Need You' - jeden z trzech najlepszych na tej płycie. Tu możemy w pełni usłyszeć geniusz Keith'a Moon'a. Dodatkowo Daltrey śwpiewa w taki sposób, który możemy usłyszeć na wydanych ponad dwadzieścia lat później płytach kapeli Suicidal Tendencies. Weźmy pod uwagę choćby taki numer jak 'Nobody Hears'. Mike Muir śpiewa tu identycznie jak Daltrey. Ktoś, kto nie zna obu grup,
mógłby się z pewnością pomylić. Czwarta kompozycja, czyli 'Whiskey Man'
to także istna muzyczna i wokalna potęga. Ale 'wisienka na torcie'
dopiero przed nami. Ostatnie dwa kawałki ... ach ... poezja. Chodzi tu o
'So Sad About Us' oraz 'A Quick One, While He's Away'. Pierwsza z tych
kompozycji to wesoła, skoczna, pełna wigoru piosenka, która na żywo
brzmi jeszcze lepiej. Polecam obejrzeć na znanym portalu z filmikami ten
numer z występu w Marquee Club z roku 1967. Oszalejecie. Spójrzcie tez,
jak kiedyś ludzie się bawili, no i oczywiście ... Keith! Druga z
wymienionych piosenek, to właściwie suita złożona z sześciu części. Coś
po prostu fenomenalnego. Dla mnie szczególnie końcówka rządzi, która
nosi tytuł 'You Are Forgiven'. To co tam wyprawia Pete i Keith
(szczególnie ten drugi), to was po prostu oszołomi. Tu znów proponuję
zajrzenie do portalu i obejrzenie ich występu z 1967 roku w Monterey w
Kalifornii. Zdębiejecie, jak zobaczycie co Keith wyprawia.
Z bonusów, które są tu dostępne, to na szczególna uwagę zasługują 'Happy jack' w wersji akustycznej, 'Doctor, Doctor', 'I've been Away', 'In the City' oraz 'Batman' która to kompozycja jest dziełem Neal'a Hefti, a której cover mogą także usłyszeć fani metalu na płycie Voivod 'Dimension Hatröss'.
Brzmienie kawałków na krążku nie jest zbyt świetne, momentami rzekłbym nawet, że jest bardzo, ale to bardzo kiepskie. Przywodzi to jakkolwiek troszkę klimat garażowych występów The Who. Kiedyś sobie sprawię winyl tego albumu, który podobno brzmi znacznie lepiej, choć tam też słyszalne są niedociągnięcia nagrania.
Brzmienie kawałków na krążku nie jest zbyt świetne, momentami rzekłbym nawet, że jest bardzo, ale to bardzo kiepskie. Przywodzi to jakkolwiek troszkę klimat garażowych występów The Who. Kiedyś sobie sprawię winyl tego albumu, który podobno brzmi znacznie lepiej, choć tam też słyszalne są niedociągnięcia nagrania.
Za tydzień natomiast, hmmm, zastanawiam się właśnie, ale chyba będzie o wspomnianej w tym wpisie kapeli. Serdecznie zapraszam!
"Won't get fooled again" to majstersztyk. Warto porównać ich wykonanie i późniejsze cover'y różnych grup. I koncert z '73 w Cow Palace, gdzie Keith Moon zaliczył legalnie zgon za garami. Bawili się chłopaki, oj bawili
OdpowiedzUsuńSo, Who's Next? ;) Jak dla mnie to nagranie z 1971 jest szczytowym osiągnięciem tej grupy.
OdpowiedzUsuńA co do perkusistów to z Twojego grona jak najbardziej perkusista Rush, co świetnie słychać w utworze "Red Barchetta" - mistrzostwo bębniarskie :)
Ale dodałbym od siebie dwóch innych, bo czym byłoby Led Zeppelin bez Ś.P. Johna Bonhama oraz Slayer bez Dave'a Lombardo??? To także dwaj geniusze.
Jest wielu geniuszy perkusji. Ja podałem swoją ulubioną piątkę. Oczywiście Dave Lombardo jest genialny. Świetny był także Clive Burr i jeszcze paru innych, ale powyższą piątkę z wpisu doceniam najbardziej :) Pozdrawiam!
Usuń