piątek, 28 września 2018

Browarnik Tomek - 7 lat minęło

Ostatni swój wpis zaczynałem słowami: 'Od siedmiu ponad lat mamy do czynienia...' i tenże wpis w sumie musiałby zacząć podobnymi, jeśli nie takimi samymi słowami. Otóż moi drodzy czytelnicy, równo siedem lat temu, rozpoczęła się moja przygoda z blogowaniem, a ściślej rzecz ujmując z blogiem Browarnik Tomek. Tak, tak, wszystko zaczęło się 28 września 2011, a powstaniu tegoż bloga pomógł bardzo Browar Kormoran, który to w tamtym czasie wypuścił na rynek swoje nowe piwo, czyli Kormoran Marcowe. Degustacja tego piwa, nakłoniła mnie do zaczęcia spisywania swoich wrażeń. 


Wrażeń? hehe, dzisiaj to słowo bardzo górnolotnie brzmi, gdyż te siedem lat temu, moja wiedza o piwie, piwnym polskim rynku, tym co piwo ze sobą niesie i całej otoczce związanej z moim ukochanym trunkiem, była - nie wstydzę się do tego przyznać - znikoma. 

Tak naprawdę, pierwszym wpisem był ten, w którym zrecenzowałem (ehh, nazwijmy to recenzją; niech będzie) piwo warzone w Browarze Cornelius, czyli Maćkowe Malinowe. Jednakże tego samego dnia, dokonane zostały dwa wpisy i ten o Marcowym z Kormorana, pojawił się chwilę później. Takie wtedy miałem parcie na blogowanie, na szkło, na sławę, na wszystko.

Przez te siedem lat, wiele bardzo zmieniło się w moim postrzeganiu piwa. Bardzo wiele się nauczyłem, poznałem bardzo wielu ludzi, dzięki którym zdobywałem tę naukę i dzięki którym także, cały czas tę wiedzę powiększam. To dlatego, to dzięki nim, piwo skrywa przede mną coraz mniej tajemnic, choć czasami myślę, że jest ich znacznie więcej, niż było na początku. Dziękuję Wam za to bardzo.

W tym czasie, tu na blogu napisałem (nie licząc tego) 913 wpisów. Całkiem przyjemna liczba, nieprawdaż. Mam nadzieję, że lekturą nie zanudzałem, a także dostarczyłem Wam, moi drodzy czytelnicy, sporo ciekawych informacji, wiedzy, a także humoru i radości. Do tej pory, na łamach bloga recenzowałem piwa (na szczęście dawno ten etap już za mną), opisywałem browary (polskie i zagraniczne), piwne lokale oraz sklepy. Byłem swoistym kronikarzem piwnych inicjatyw, wydarzeń, festiwali i innych, które początkowo dotyczyły wyłącznie Trójmiasta, by z czasem przenieść się na Olsztyn i inne regiony naszego kraju. Od czasu przedstawiałem mój punkt widzenia na różne tematy dotykające tematykę piwną. Aha, były także takie serie jak: KKK - Kuchnia Króla Kraftu (mam nadzieję, że to wróci tu na łamy bloga) oraz KPM - Kącik Piwnego Melomana. Już sam nie pamiętam, co pośród tych ponad dziewięciuset wpisów jeszcze można znaleźć. Sporo, sporo, spor, a ja sam nadal nie wierzę, że wytrwałem te 7 lat.

Siedem lat, to również bardzo sporo czasu, by móc spróbować poznać choć trochę polskie i zagraniczne piwowarstwo. Statystyczny polak rocznie wypija około stu litrów piwa, ja myślę, że w ciągu całego czasu mojego blogowania, wypiłem ponad 2000 litrów i to tylko tego polskiego. Zagranicznego nawet nie liczyłem, ale ilość wypitego tenże, także pewnie może oszołomić. 

Ach, mógłbym się tu rozpisywać i rozpamiętywać te siedem wspaniałych lat, jakkolwiek zanudziłbym Was na śmierć. Dlatego też, na koniec tego jubileuszowego, trochę retrospektywnego wpisu, chciałbym Wam moi czytelnicy, podziękować za te siedem wspaniałych lat, za wyrozumiałość i cierpliwość, za to że cały czas jesteście i macie ochotę tu zaglądać i czytać i to co wypisuję, za wszelkie okazy sympatii i krytyki także. Dziękuję także wszystkim moim piwnym przyjaciołom, kolegom i znajomym. Wy doskonale wiecie, że gdyby nie Wy, gdyby nie Wasza pomoc i dobre słowo i wszelkie inne gesty, ten blog pewnie dawno by zaginął gdzieś w otchłani przeszłości.

Chciałbym też zapewnić Was, że blog będzie trwał, a wkrótce pewnie pojawią się ciekawe nowości, zmiany, o których będziecie się sukcesywnie dowiadywać. Trzymajcie kciuki. Wasze zdrowie!

czwartek, 20 września 2018

Rozmowy okołopiwne - Gdzie się podziała piwna rewolucja?

Od siedmiu ponad lat mamy do czynienia, z tak zwaną, piwną rewolucją. Tylko, czy faktycznie na naszym rodzimym rynku, mamy nadal do czynienia z piwną rewolucją? Ano, spójrzmy na ten temat nieco w szerszej perspektywie.

Zacznijmy od tego, czym jest rewolucja? Jak podaje słownik języka polskiego, jest to między innymi: "proces dużych, gwałtownych zmian w jakiejś dziedzinie", a Wikipedia informuje nas o tym, że pod tym hasłem kryje się: "znacząca zmiana, która zazwyczaj zachodzi w stosunkowo krótkim czasie". W ogóle, rewolucja to inaczej przewrót. Jak widzimy, jest to gwałtowny, krótkotrwały proces. To, co zaczęło się u nas ponad siedem lat temu, stało się chyba zatem już normalnością, gdyż co miało się przewrócić, już się przewróciło i możemy wyraźnie zauważyć, że polski świat piwny, nie jest już taki, jakim był przed rokiem 2011. 

Dość powiedzieć, że bogate piwne portfolio, to już nie domena tylko tych najmniejszych, ale także tych, którzy na rynku piwnym rządzą. Półki sklepowe, nie tylko w specjalistycznych sklepach, ale także w marketach i hipermarketach, uginają się od piw spod znaku IPA, stout, bitter, czy tripel. Festiwale piwne organizowane są w ciągu całego roku, w prawie każdym większym polskim mieście, a w niektórych jest ich nawet kilka rocznie. Lokali oferujących dobre piwo, dostępne na kilku, czy kilkunastu kranach, jest także już bardzo dużo, a premiery w nich organizowane, nie sa już tymi wydarzeniami, którymi były jeszcze trzy-cztery lata temu.

Czyżby rynek, czyżby sam kraft i wszystko co się z nim wiąże spowszedniało? Hmm, ciężko mi na to pytanie odpowiedzieć w stu procentach. Myślę, że trafniejszym byłoby powiedzieć, że jak zaznaczyłem wyżej, rynek piwny nam znormalniał. Stał się takim, jakim powinien być od wielu, wielu lat. Najważniejszym jego elementem - moim zdaniem - jest fakt, że mamy wybór i to zarówno pod względem tego, czego w danej chwili mamy ochotę się napić, jak i miejsca, w którym mielibyśmy degustacji, a także tego gdzie zaopatrujemy się w piwo. Wybór spędzenia weekendu, w tematyce piwnej, także ostatnimi lata oszołamia. 

Jest dobrze, ale oczywistym jest, że może i powinno być lepiej, ale to temat na inny wpis. Wróćmy do bieżącego.

Ja sam, z wielkim rozrzewnieniem wspominam rok 2011 oraz dwa kolejne lata. Wszystko było takie nowe, taki inne, takie pierwsze. W mojej pamięci z tamtych czasów, najbardziej w pamięć zapadły dwa piwa, chyba wyznaczniki polskiej piwnej rewolucji, czyli Atach Chmielu z Pinty oraz Rowing Jack z AleBrowaru.


Oba piwa w styli AIPA, koła zamachowe piwnej rewolucji. Pierwszy kontakt z nimi, a właściwie z tym pierwszym, to było coś niesamowitego dla mnie. Można to chyba porównać do sytuacji, gdy będąc dzieckiem mającym około roku, stawia się pierwsze kroki. No to jest przewrót, czyli rewolucja w życiu małego człowieka. Taką samą rewolucją, było u mnie skosztowanie właśnie Ataku Chmielu. Feeria aromatów, smaków, orzeźwienia i wszelkich innych doznań, z którymi w temacie piwa, nie spotkałem się nigdy wcześniej. Wiosłujący Jacek, tylko potwierdził, że fakt zaistniałej na rynku rewolucji. Coś, co wtedy było nowością, efektem WOW, dziś dla mnie jest już normalnością, a piwa spod znaku IPA (w różnych formach) są właściwie dostępne w moim codziennym piwnym menu. Oczywiście dwa powyższe nadal zajmują w nim swoje zaszczytne miejsce. Dziś już kolejne piwa IPA, pojawiające się na rynku, nie wywołują już takich emocji, jak to miało miejsce w przypadku Ataku i Rowinga. Co więcej, nie zwracam na nie większej uwagi. Dotyczy to zresztą także piw w innych mniej lub bardziej rewolucyjnych stylach. 


Pamiętacie pierwsze premiery piwne? Zgodzicie się ze mną, że do czasu początku piwnej rewolucji, premiera większości z nas kojarzyła się z nowym spektaklem w teatrze, nowym filmem w kinie, czy prezentacją nowej książki w księgarni. Na premiery jeździło się, można spokojnie powiedzieć, przez całą Polskę, a wydarzenia te miały rangę na równi tej, którą możemy zaobserwować, gdy spotykają się głowy najpotężniejszych państw na świecie. Wydarzenia te, były swoistym polem integracji ludzi mniej lub bardziej związanych z piwem. Ciekawym doświadczeniem była możliwość zapoznania się z twórcami danego browaru. Dziś na premiery piw, nie zawsze już pojawia się skład założycielski. Uśmiech pojawia się na twarzy, gdy wspomina się premiery, na których nie było piwa, bo nie dojechało, albo takie, gdzie zamiast piwa, w kegach była gęstwa. Ale to miało ten swoisty, magiczny urok. Na premierę nowego piwa, jak i na premierę nowego piwa w lokalu, czekało się miesiącami. Dzisiaj? Nowe piwo, pojawia się na rynku z szybkością, kilku na dobę, a premiery w lokalach, pobudzają do wysiłku głównie tylko lokalną społeczność i to też w mniejszym natężeniu, niż było to kiedyś.Czy było coś jeszcze interesującego w tym temacie? Potraficie sobie wyobrazić, że kiedyś premiery piw w stylu Altbietr, koźlak pszeniczny, witbier, czy Schwarzbier wywoływały dreszcze na skórze każdego pasjonata dobrego piwa? Czy macie świadomość, że na tego typu wydarzenia jeździło się do Warszawy, Poznania, Wrocławia, Krakowa, czy Gdańska? Dzisiaj? No odpowiedzcie sobie sami. Szkoda tego, prawda?

Był to także czas, gdy nowe piwo zamawiało się w zaprzyjaźnionym sklepie lub poprzez znajomego, który akurat mieszkał w mieście, w którym dane piwo było do dostania. Wysyłało się paczki między sobą, albo jeździło do kupla lub sklepu kilkaset kilometrów, by nacieszyć się zdobyczą. Możecie sobie wyobrazić, że jeszcze 4-5 lat temu, kupno w Olsztynie piwa ze stajni Pinta, AleBrowar, czy Artezan, było tak samo prawdopodobne, jak jesienne występy polskich drużyn w Lidze Mistrzów oraz Lidze Europy.


To samo chyba dotknęło piwne festiwale. Plany wyjazdu do Wrocławia, Żywca, czy początków Warszawy, układało się na długo przed samym wydarzeniem. Zbierało się ekipę i jechało pół dnia, lub więcej, by skosztować to, na co w rodzimej miejscowości nie można było liczyć. Dziś, jedynym festiwalem piwnym, poza lokalnymi warmińskimi inicjatywami, na który mam jeszcze ochotę jeździć, jest Warszawski Festiwal Piwa. Reszta? No cóż, tu główną miarą niechęci wyjazdu gdzieś dalej, jest lenistwo oraz fakt, że piwa, nawet te premierowe, pojawiające się na danym wydarzeniu, wkrótce i tak będę miał okazję kupić w sklepie w Olsztynie. Człowiek, po prostu stał się bardziej pragmatyczny ... niestety.

Biorąc to wszystko pod uwagę, mogę spokojnie stwierdzić, że polską piwną rewolucję, a przynajmniej tę datowaną na 2011 rok, mamy już dawno za sobą. Obecnie mamy do czynienia z ewolucjami mniejszymi lub większymi, które są pokłosiem tego, co wydarzyło się ponad siedem lat temu. Czy żal mi, że tamten czas minął? Oczywiście, że tak, gdyż obecnie mamy coś na kształt długoletniego związku, który swoje najbardziej żywiołowe, najbardziej zapierające dech w piersiach chwile, ma już dawno za sobą. Taki - moim zdaniem - jest obecnie rynek piwa, rynek kraftu w Polsce. Znowu powtórzę to samo, jest normalnie, tak jak tego chcieliśmy, ale wszystko to jest pozbawione tego miłego dla oka błysku. Ja sam wielbię polskie piwo, polskie piwowarstwo i pewnie będę wielbić, jakkolwiek czasami chciałbym się cofnąć w czasie, by znowu poczuć ten dreszczyk emocji związany z narodzinami polskiego piwowarstwa rzemieślniczego i ogólnymi zmianami na polskim rynku piwa. Czy wy macie podobne odczucia?

sobota, 15 września 2018

Olsztyńskie Targi Piw Rzemieślniczych 2018

Minął już ponad tydzień od drugiej edycji Olsztyńskich Targów Piw Rzemieślniczych, więc czas najwyższy napisać kilka słów na ten team. Wszystko, to przeczytacie poniżej opisane jest oczyma rodowitego olsztynianina oraz olsztyńskiego blogera piwnego.


Targi odbyły się niby w tym samym miejscu, ale gdzie indziej, niby latem, ale półtora miesiąca później niż w zeszłym roku. Browarów, które przyjechały do Olsztyna ze swoim piwem było znacznie mniej niż w roku 2017. Czy to miało wpływ na sam festiwal i czy to mogło się udać? Ano zobaczmy.

Pierwsza edycja Olsztyńskich Targów Piw Rzemieślniczych odbyła się pod koniec lipca, a tegoroczna w drugi weekend września. Różnica temperatur była kolosalna, co miało wpływ, niestety na frekwencję, szczególnie drugiego dnia, tak do godzin późnopopołudniowych, kiedy to wyszło ponownie słońce i zrobiło się cieplej. Podczas tamtych targów, miejscem, w którym to wszystko się odbywało, był Hotel Omega, a właściwie jego otoczenie, gdzie był zupełnie inny, moim zdaniem, znacznie przyjemniejszy klimat. W tym roku, miejscem targów, była sama plaża, czyli piach, piach i jeszcze raz piach. Tylko strefa jedzeniowozów była zlokalizowana na wzgórzu porośniętym trawą.

Do Olsztyna, jak wspomniałem powyżej, przyjechało mniej browarów niż rok temu, a powodem takiej sytuacji był fakt, że w tym samym terminie odbyły się jeszcze dwie imprezy piwne i niestety, część browarów, mimo wcześniejszych deklaracji, musiało z bólem opuścić przyjazd do stolicy Warmii i Mazur. Tak więc, zagościły u nas takie firmy jak: Bytów, Incognito, Za Miastem, Rzeka Piwa, Kazimierz, Beer Bros, Perun, De Facto, Amber oraz nasze olsztyńskie Warmia i wschodząca gwiazda lokalnego rynku Ukiel. Na stoisku sklepu Ćwiartka, swoje reprezentacje miały Pinta, AleBrowar oraz Spirifer. W Olsztynie zagościła także, ponownie już, super ekipa cydrowni Smykan. Trzeba tez wspomnieć, że można było zaopatrzyć się w piwa browaru Jan Olbracht Rzemieślniczy, ale oni ... nie wiadomo czemu, mieli swoje stoisko, tuż za obszarem targów. 

Tak, jak rok temu, wstęp na targi był płatny i wynosił 10 złotych polskich za dzień. Na stoisku organizatora było można zaopatrzyć się w koszulki oraz szkło festiwalowe, w trzech różnych odsłonach. 

Pierwszego dnia byłem mocno zaskoczony, gdyż zjawiło się, jak na Olsztyn, bardzo dużo ludzi. Po piwo, przy każdym stoisku trzeba było stać w dość długich kolejkach. Ciężko było znaleźć takie stoisko, gdzie nie było ogonka. Można powiedzieć, że byłem w lekkim szoku. Tak było aż do końca pierwszego dnia. Drugi dzień przywitał nas jesienną aurą, było zimno, wietrznie i na placu boju zjawiło się bardzo mało chętnych do napicia się dobrego piwa. Tak było mniej więcej do godziny czwartej po południu, kiedy to wyszło słońce i przyjemniej zaczęło grzać. Frekwencja od razy wzrosła i kolejki pojawiły się ponownie. 

Na twarzach wystawców widać było radość, bo piwo i cydr naprawdę dobrze schodziły. Dość powiedzieć, że drugiego dnia wieczorem, swoje zapasy upłynniły Perun, Ukiel, Kazimierz oraz Smykan. O tych wiem, a plotka głosi, że nikt do swoich baz nie wrócił z piwem. Czyżby zatem mniejsza ilość wystawców, gwarantuje dla nich lepszy zbyt, zarobek? Coś w tym na pewno jest.

Targi w Olsztynie, były okazją do pokazania się nowym browarom, takim jak Incognito (jedna wielka super banda pozytywnie nastawionych ludzi), Rzeka Piwa (sympatyczne chłopaki z Bydgoszczy) i De Facto (owocowi eksperymentatorzy) i muszę przyznać, że bardzo mocno mnie te browary zaskoczyły swoimi piwami. Na plus oczywiście. Po Black IPA browaru Incognito, latałem kilka razy, tak mi zasmakowała. Moim zdaniem jedna z najlepszych na rynku, dzięki czemu okrzyknąłem ją Piwem Targów. W ogóle cała ekipa Incognito, to jedna wielka super banda pozytywnie nastawionych ludzi. Na podium znalazły się jeszcze piwa, od tak zwanych, starszych już wyjadaczy w polskim krafcie, czyli Kara Mustafy (Coffee Milk Stout) z Kazimierza oraz Hopsztos (Double IPA) z Beer Bros. Te trzy piwa, naprawdę mnie oczarowały.

Oczywiście, wiele innych tez było super i tylko żal, że te browary, ze swoja ofertą do Olsztyna nie przyjeżdżają co tydzień.

Strefa jedzeniowozów bardzo ciekawa, czyli hamburgery, pizza, azjatyckie pierożki, pizza, fryty i inne dobroci, a nawet gofry i inne słodkie przysmaki. W czasie trwania targów, połowa odwiedzających, zawsze była w obszarze żarciopojazdów.

Ja sam jestem zadowolony z dwóch dni bycia na festiwalu, dobre piwa, całkiem sympatyczna atmosfera, dużo zacnych ludzi zarówno ze światka piwnego, jak i tego mniej związanego z tym trunkiem, dużo śmiechu, zabawy i przyjemnych emocji. Choć wolałbym osobiście, by targi wróciły na swoje miejsce. Te ostatnie do mnie nie przemawia. Pustynia piaszczysta, ludzie brodzący w piachu (kobiety w szpilkach też były), cały teren ogrodzony niezbyt urokliwym płotem i ogólnie klimat miejsca jakby taki przaśny. Miało być pięknie,a do mnie w ogóle to nie przemówiło. Czyli jest w sumie dobrze, ale bywało i mogłoby być lepiej. 

Poniżej kilka fotografii z imprezy.




































Do zobaczenia za rok!

czwartek, 6 września 2018

Rozmowy okołopiwne - miód a sprawa polska!

W tym wpisie poruszę temat, który jest na tyle dla mnie niezrozumiały, a zarazem mocno kontrowersyjny dla wielu miłośników dobrego piwa. Tym, co wywołuje bardzo dziwne i nie do końca dla mnie wiadome reakcje, jest miód, a dokładniej to jego użycie jako dodatku w piwie. 

Pod koniec lipca tego roku, Browar Kormoran zaanonsował w wirtualnej sieci, wszem i wobec, swoje nowe piwo, którym okazało się kolejne light ale z serii 1 na 100. Tym razem, nie mieliśmy do czynienia, ze 'zwykłym' że tak to ujmę lekkim ale, ale z takim w którym jako dodatki zostały użyte pigwowiec oraz miód.


Ten drugi, by lepiej zobrazować problem, to największy wróg tak zwanych beergeeków i wszelkiej maści neofitów piwnych. Nie wiadomo dlaczego miód akurat, a nie na przykład śledzie, bycze jaja, kiszone ogórki, czy inne wykwintne, wysublimowane dodatki. No cóż, ale jak wiadomo, środowisko te działa w ten sposób, że jak wszystko jest okay, to trzeba znaleźć sobie wroga, z którym trzeba walczyć. podobnie jak nasz system immunologiczny. 

 

Zatem pewnie możecie sobie wyobrazić, co działo się tuż po publikacji informacji o nowym 1 na 100 z pigwowcem i miodem. Tylko przytoczę kilka komentarzy: "No tak średnio bym powiedział.", "Po co?", "Ale po co ten miód?", "Nie wiadomo poco coś takiego... Dla januszy nie bardzo bo mało %. Dla szukających czegoś orzeźwiającego też lipa bo miód... O co w ogóle chodzi z tym piwem??", "Warka nie wyszła? dodaj miodu!", "Będzie wersja bez miodu?".

Przyznacie, że komentarze te dość niewytłumaczalne, w pewnym sensie infantylne i nie bójmy się tego powiedzieć, po prostu durne. Jak pewnie się domyślacie, wszystkie te komentarze zostały napisane, zanim jeszcze osobnicy komentujący, mieli okazję zobaczyć to piwo na półkach sklepowych, nie mówiąc już o otwarciu butelki, czy spróbowaniu zawartości. Czym sobie ten miód i Browar Kormoran na to zasłużył?

Pamiętam zimę 2012 roku i pojawienie się pierwszego Saint No More od AleBrowaru. Tak, tak, w tym piwie też był użyty miód, jakkolwiek takiej fali miodowego hejtu wtedy nie zauważyłem. Powodów takiej sytuacji pewnie jest dwa, a nawet więcej. Po pierwsze browary, te ściśle kraftowe, w mniemaniu wielu beergeeków, mogą więcej (to temat na zupełnie inny wpis), a po drugie, ci, co obecnie tak krytykowali miód w nowej odsłonie 1 na 100, wtedy o tym, że coś poza eurolagerami istnieje, po prostu nie mieli pojęcia. 

Dość powiedzieć, że komentarze, które zamieściłem powyżej zaskakują o tyle, że Browar Kormoran w mniemaniu większości polskich smakoszy jest tym, który trzyma naprawdę wielką formę, nie idzie na łatwiznę i w ostatnich latach, swoimi nowościami nie zawiódł, nawet tych najbardziej wymagających miłośników piwa. Czemu zatem w tym wypadku zabrakło zaufania do browaru, do twórców piwa, do tego, że te piwo może być czymś ciekawym, intrygującym i naprawdę dobrym i orzeźwiającym? Jak można było pomyśleć, że lekkie piwo wypuszczane w samym środku sezonu wakacyjnego, będzie czymś ciężkim, gdzie miód będzie grał podobną rolę, jak cukier w Coca-Coli? Czy dodatek miodu zawsze musi się kojarzyć z czymś przytłaczającym, ulepkowatym, nad wyraz słodkim i niestrawnym? 


Weryfikacja tezy, że piwo będzie słabe, słodkie i po prostu nie orzeźwiające, nastąpiła już kilka dni po tym, gdy piwo trafiło do sklepów. Reakcje gawiedzi zgoła inne, jakby nagle zenit zamienili z nadirem. Dla niektórych wręcz, piwo okazało się lepsze niż pierwsze piwo z serii 1 na 100 (tak, tak, te okraszone zieloną etykietą). Toż to szok?! Jak to możliwe, że nagle okazało się że piwo jest nad wyraz rześkie, lekkie, pozbawione mega słodyczy? Jak to się stało? Kurcze, przecież mogliśmy pomyśleć, że skoro Kormoran informuje, że piwo będzie rześkie, to tak będzie? Ale przecież to zaburza cały nasz światopogląd. Przecież piwo z dodatkiem miodu, to musi być ulepek - zawsze! Inaczej się nie da, prawda? Wszystko jest w miarę w porządku, gdy takie osądy, myśli wypowiadają ludzie, lubiący po prostu dobre piwo, ale przestaje mi się mieścić w głowie fakt, że podobnie mogli myśleć ludzie, którzy w świecie piwnym są uważani za autorytety.

Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że hejt na miód zazwyczaj pojawia wtedy, gdy dotyczy to piw takich bardziej codziennych. W przypadku tak zwanych sztosów sytuacja jest zgoła inna. W tym wypadku miód wraca do łask, nagle ci co nim wzgardzali, zaczynają go uwielbiam, wynosić pod niebiosa. No nie mówcie, że nie jest tak? Jeśli nie mam racji, to wyobraźcie sobie teraz jeden z czołowych polskich browarów kraftowych, który anonsuje, że wypuszcza ... braggota! W tym wypadku po komentarzach "Po co ten miód?" nie ma śladu. Zachwytów nie ma końca "Ale to będzie pyszne!", "Już nie mogę się doczekać!". A gdy jeszcze jest informacja, że ten braggot leżakował w beczce po whisky, bourbonie, czy innym zacnym trunku, to wtedy każdy zapomina, że do wyrobu braggota potrzebny jest miód. Jak to możliwe? No proszę, pomóżcie mi i powiedzcie, jak to jest możliwe?

No wiesz Tomek, ale to kraft, ale to sztos, ale tu robotę robi beczka, i tak dalej, i tak dalej ...