czwartek, 20 września 2018

Rozmowy okołopiwne - Gdzie się podziała piwna rewolucja?

Od siedmiu ponad lat mamy do czynienia, z tak zwaną, piwną rewolucją. Tylko, czy faktycznie na naszym rodzimym rynku, mamy nadal do czynienia z piwną rewolucją? Ano, spójrzmy na ten temat nieco w szerszej perspektywie.

Zacznijmy od tego, czym jest rewolucja? Jak podaje słownik języka polskiego, jest to między innymi: "proces dużych, gwałtownych zmian w jakiejś dziedzinie", a Wikipedia informuje nas o tym, że pod tym hasłem kryje się: "znacząca zmiana, która zazwyczaj zachodzi w stosunkowo krótkim czasie". W ogóle, rewolucja to inaczej przewrót. Jak widzimy, jest to gwałtowny, krótkotrwały proces. To, co zaczęło się u nas ponad siedem lat temu, stało się chyba zatem już normalnością, gdyż co miało się przewrócić, już się przewróciło i możemy wyraźnie zauważyć, że polski świat piwny, nie jest już taki, jakim był przed rokiem 2011. 

Dość powiedzieć, że bogate piwne portfolio, to już nie domena tylko tych najmniejszych, ale także tych, którzy na rynku piwnym rządzą. Półki sklepowe, nie tylko w specjalistycznych sklepach, ale także w marketach i hipermarketach, uginają się od piw spod znaku IPA, stout, bitter, czy tripel. Festiwale piwne organizowane są w ciągu całego roku, w prawie każdym większym polskim mieście, a w niektórych jest ich nawet kilka rocznie. Lokali oferujących dobre piwo, dostępne na kilku, czy kilkunastu kranach, jest także już bardzo dużo, a premiery w nich organizowane, nie sa już tymi wydarzeniami, którymi były jeszcze trzy-cztery lata temu.

Czyżby rynek, czyżby sam kraft i wszystko co się z nim wiąże spowszedniało? Hmm, ciężko mi na to pytanie odpowiedzieć w stu procentach. Myślę, że trafniejszym byłoby powiedzieć, że jak zaznaczyłem wyżej, rynek piwny nam znormalniał. Stał się takim, jakim powinien być od wielu, wielu lat. Najważniejszym jego elementem - moim zdaniem - jest fakt, że mamy wybór i to zarówno pod względem tego, czego w danej chwili mamy ochotę się napić, jak i miejsca, w którym mielibyśmy degustacji, a także tego gdzie zaopatrujemy się w piwo. Wybór spędzenia weekendu, w tematyce piwnej, także ostatnimi lata oszołamia. 

Jest dobrze, ale oczywistym jest, że może i powinno być lepiej, ale to temat na inny wpis. Wróćmy do bieżącego.

Ja sam, z wielkim rozrzewnieniem wspominam rok 2011 oraz dwa kolejne lata. Wszystko było takie nowe, taki inne, takie pierwsze. W mojej pamięci z tamtych czasów, najbardziej w pamięć zapadły dwa piwa, chyba wyznaczniki polskiej piwnej rewolucji, czyli Atach Chmielu z Pinty oraz Rowing Jack z AleBrowaru.


Oba piwa w styli AIPA, koła zamachowe piwnej rewolucji. Pierwszy kontakt z nimi, a właściwie z tym pierwszym, to było coś niesamowitego dla mnie. Można to chyba porównać do sytuacji, gdy będąc dzieckiem mającym około roku, stawia się pierwsze kroki. No to jest przewrót, czyli rewolucja w życiu małego człowieka. Taką samą rewolucją, było u mnie skosztowanie właśnie Ataku Chmielu. Feeria aromatów, smaków, orzeźwienia i wszelkich innych doznań, z którymi w temacie piwa, nie spotkałem się nigdy wcześniej. Wiosłujący Jacek, tylko potwierdził, że fakt zaistniałej na rynku rewolucji. Coś, co wtedy było nowością, efektem WOW, dziś dla mnie jest już normalnością, a piwa spod znaku IPA (w różnych formach) są właściwie dostępne w moim codziennym piwnym menu. Oczywiście dwa powyższe nadal zajmują w nim swoje zaszczytne miejsce. Dziś już kolejne piwa IPA, pojawiające się na rynku, nie wywołują już takich emocji, jak to miało miejsce w przypadku Ataku i Rowinga. Co więcej, nie zwracam na nie większej uwagi. Dotyczy to zresztą także piw w innych mniej lub bardziej rewolucyjnych stylach. 


Pamiętacie pierwsze premiery piwne? Zgodzicie się ze mną, że do czasu początku piwnej rewolucji, premiera większości z nas kojarzyła się z nowym spektaklem w teatrze, nowym filmem w kinie, czy prezentacją nowej książki w księgarni. Na premiery jeździło się, można spokojnie powiedzieć, przez całą Polskę, a wydarzenia te miały rangę na równi tej, którą możemy zaobserwować, gdy spotykają się głowy najpotężniejszych państw na świecie. Wydarzenia te, były swoistym polem integracji ludzi mniej lub bardziej związanych z piwem. Ciekawym doświadczeniem była możliwość zapoznania się z twórcami danego browaru. Dziś na premiery piw, nie zawsze już pojawia się skład założycielski. Uśmiech pojawia się na twarzy, gdy wspomina się premiery, na których nie było piwa, bo nie dojechało, albo takie, gdzie zamiast piwa, w kegach była gęstwa. Ale to miało ten swoisty, magiczny urok. Na premierę nowego piwa, jak i na premierę nowego piwa w lokalu, czekało się miesiącami. Dzisiaj? Nowe piwo, pojawia się na rynku z szybkością, kilku na dobę, a premiery w lokalach, pobudzają do wysiłku głównie tylko lokalną społeczność i to też w mniejszym natężeniu, niż było to kiedyś.Czy było coś jeszcze interesującego w tym temacie? Potraficie sobie wyobrazić, że kiedyś premiery piw w stylu Altbietr, koźlak pszeniczny, witbier, czy Schwarzbier wywoływały dreszcze na skórze każdego pasjonata dobrego piwa? Czy macie świadomość, że na tego typu wydarzenia jeździło się do Warszawy, Poznania, Wrocławia, Krakowa, czy Gdańska? Dzisiaj? No odpowiedzcie sobie sami. Szkoda tego, prawda?

Był to także czas, gdy nowe piwo zamawiało się w zaprzyjaźnionym sklepie lub poprzez znajomego, który akurat mieszkał w mieście, w którym dane piwo było do dostania. Wysyłało się paczki między sobą, albo jeździło do kupla lub sklepu kilkaset kilometrów, by nacieszyć się zdobyczą. Możecie sobie wyobrazić, że jeszcze 4-5 lat temu, kupno w Olsztynie piwa ze stajni Pinta, AleBrowar, czy Artezan, było tak samo prawdopodobne, jak jesienne występy polskich drużyn w Lidze Mistrzów oraz Lidze Europy.


To samo chyba dotknęło piwne festiwale. Plany wyjazdu do Wrocławia, Żywca, czy początków Warszawy, układało się na długo przed samym wydarzeniem. Zbierało się ekipę i jechało pół dnia, lub więcej, by skosztować to, na co w rodzimej miejscowości nie można było liczyć. Dziś, jedynym festiwalem piwnym, poza lokalnymi warmińskimi inicjatywami, na który mam jeszcze ochotę jeździć, jest Warszawski Festiwal Piwa. Reszta? No cóż, tu główną miarą niechęci wyjazdu gdzieś dalej, jest lenistwo oraz fakt, że piwa, nawet te premierowe, pojawiające się na danym wydarzeniu, wkrótce i tak będę miał okazję kupić w sklepie w Olsztynie. Człowiek, po prostu stał się bardziej pragmatyczny ... niestety.

Biorąc to wszystko pod uwagę, mogę spokojnie stwierdzić, że polską piwną rewolucję, a przynajmniej tę datowaną na 2011 rok, mamy już dawno za sobą. Obecnie mamy do czynienia z ewolucjami mniejszymi lub większymi, które są pokłosiem tego, co wydarzyło się ponad siedem lat temu. Czy żal mi, że tamten czas minął? Oczywiście, że tak, gdyż obecnie mamy coś na kształt długoletniego związku, który swoje najbardziej żywiołowe, najbardziej zapierające dech w piersiach chwile, ma już dawno za sobą. Taki - moim zdaniem - jest obecnie rynek piwa, rynek kraftu w Polsce. Znowu powtórzę to samo, jest normalnie, tak jak tego chcieliśmy, ale wszystko to jest pozbawione tego miłego dla oka błysku. Ja sam wielbię polskie piwo, polskie piwowarstwo i pewnie będę wielbić, jakkolwiek czasami chciałbym się cofnąć w czasie, by znowu poczuć ten dreszczyk emocji związany z narodzinami polskiego piwowarstwa rzemieślniczego i ogólnymi zmianami na polskim rynku piwa. Czy wy macie podobne odczucia?

1 komentarz:

  1. No teraz jest panie rewolucja tzw Sztosów. Pisząc Sztosów to znaczy takich, które nie stoją na sklepowych półkach tylko sprzedawane są prosto z hurtowni na sztuki.

    OdpowiedzUsuń