niedziela, 27 maja 2018

Rozmowy okołopiwne - K jak Kryształ, czyli koniec kraftu jaki znaliśmy

Minęło kilkadziesiąt godzin od zakończenia ostatnie Warszawskiego Festiwalu Piwnego i pomyślałem, że warto by było napisać kilka słów o tym, co najbardziej przykuło moją uwagę. Tym czymś było piwo Kryształ Jasne Pełne kooperacji browarów Łańcut oraz Pinta. 


Nie chcę w tym wpisie wchodzić głęboko w szczegóły braku obecności Browaru Łańcut na festiwalu w Warszawie. Po pierwsze, nie mam wystarczającej wiedzy na ten temat, a po drugie, nie jestem stroną w sprawie, więc najlepiej, jak panowie sobie to wszystko we własnym gronie wyjaśnią. Jakkolwiek samo piwo Kryształ jest na tyle interesującym piwem, by szerzej mu się przyjrzeć. 

Pewnie wielu z was pamięta pewien utwór nagrany w latach osiemdziesiątych przez Krzysztofa Ścierańskiego I Ryszarda Sygitowicza, czyli przez duet Krzysiek i Rysiek, o tytule Pro-Test Song. Dla tych co nie znają, załączam linka do klipu. No, ale czemu właściwie wspominam o tej piosence i jak to się ma do piwa Kryształ? Ano, moim zdaniem się ma i to bardzo dużo. Otóż moi drodzy, dla mnie Kryształ jest pewnego rodzaju Pro Test Piwem. Czemu tak sądzę i co się za naszym Kryształem kryje?

Po pierwsze - zwróćcie uwagę na fakt, że jest to piwo kooperacyjne uwarzone w browarze w Łańcucie, czyli jednego z wielkich nieobecnych na festiwalu. Dzięki temu piwu browar z Łańcuta, przy wielkim wsparciu przyjaciół z Pinty, mimo braku zgody, pojawia się, może nie tylnymi, ale bocznymi drzwiami.


Druga sprawa. Popatrzcie na to, jaki styl ekipy browarów uwarzyły. Tak, tak, jest to jasne pełne, czyli coś z czym kraft od samego początku istnienia chciał walczyć, udowadniając, że piwo może smakować inaczej. W tym wypadku, mamy wielki odwrót od idei kraftowej, od czegoś co okraszone zostało terminem Duch Kraftu.

Podobnie rzecz się ma w przypadku etykiety, która bardzo wyraźnie nawiązuje do etykiet piwowarstwa dawnego PRL'u. U mnie wywołała wielki powrót wspomnień, do czasów błogiego i fantastycznego dzieciństwa. Pomimo, że w tamtych czasach nie piłem jeszcze piwa, to widok podobnych etykiet mocno mi utkwił w pamięci.

Po czwarte - nazwa piwa. Kryształ symbolizuje czystość, a to piwo ma ukazać, że polska scena rzemieślnicza nie do końca gra czysto, że jest sporo brudu, którego nie wiadomo do końca, jak zamieść. 

To wszystko, plus cała otoczka wokół sporu pomiędzy organizatorami festiwalu w Warszawie i współwłaścicielem Browaru Łańcut, powoduje że Kryształ wpisuje się doskonale w hasło 'protest'. Tym piwem polski kraft dostał niezłego prztyczka w nos. Kryształ dość dobitnie obnażył wszystko to, o czym nie mówiło się głośno. Wszelkie idee związane z kraftem, nagle jakby rozpłynęły się w powietrzu. To piwo mówi nam, że pasja, że chęć pokazania, że piwo smakować może inaczej, że scena polskiego rzemiosła, to jedna wielka piwna rodzina, że my postępujemy inaczej, niż wielkie browary, itepe itede, to całkiem niezły kamuflaż, a tak naprawdę rynkiem polskiego rzemiosła rządzi wielki, twardy, bezlitosny ... biznes.

Po siedmiu latach od debiutu Ataku Chmielu, dostaliśmy dość wyraźny sygnał, że polskie rzemiosło to taki sam biznes, jak każdy inny i że w tym wszystkim chodzi - tak naprawdę - o kasę. Idei, jak wspomniałem powyżej już nie ma, no dobrze. Jakieś tam cząstki pozostały. Oczywiście, nadal są hasła, nadal są slogany, uśmiechy na twarzach polskich rzemieślników, dobra zabawa, czego, ja także dość często doświadczam, jednakże kraft, jaki znaliśmy do tej pory, tak de facto, przeszedł już do lamusa. Piw Kryształ, tak samo jak Atak Chmielu, moim zdaniem, będzie jedną z ikon polskiego kraftu i tak jak Atak Chmielu ukazał jego najpiękniejsze oblicze, tak Kryształ ukazuje jego ciemną stronę. Tym razem także dzięki Pincie. 

Na sam koniec, chciałbym zaznaczyć, że oczywiście idea powstania tego piwa, mogła być zupełnie inna, jakkolwiek wszystkie znaki na niebie mówią dość wyraźnie, że sporo jest w tym racji. Ciekawy jestem, jak wy odbieracie to piwo, tę kooperację? Czy nadal polski kraft w waszych oczach postatje taki sam, jaki był na początku i czy nadal jest czysty jak ... Kryształ? Na zdrowie! 

poniedziałek, 21 maja 2018

Browarnik Tomek i Mazurski Browar łaczą siły i co z tego wynikło?

Po sukcesie Browarnika z Warmii, czyli Double IPA, które to uwarzyłem wraz z Browarem Warmia, postanowiłem, że nie chcę na tym kończyć swojej przygody z warmińskimi browarami i myśląc już o kolejnym wyzwaniu, dostałem bardzo ciekawą propozycję z sąsiadujących z Warmią Mazur, a konkretnie z Mazurskiego Browaru w Ełku i zdecydowałem, że na obcym, ale przyjaznym terenie, połączymy siły i wspólnie uwarzymy piwo. 

Długo, wraz z dwoma piwowarami z Ełku, czyli Igorem i Tarasem, omawialiśmy koncept przyszłego piwa i stwierdziliśmy, że skoro jesteśmy w trakcie wiosny, a przed nami lato, to uwarzy,my coś specjalnie na wakacyjny okres, tak by piwo oferowało nie tylko przyjemne doznania aromatyczne i smakowe, ale także genialnie i skutecznie orzeźwiało. Jakie konkretnie piwo wzięliśmy na tapetę? Mam nadzieję, że ten wpis naprowadzi was na właściwy trop.

Warzenie wspólnego piwa odbyło się w ostatnią sobotę, 19 maja. Tego dnia wstałem bardzo wcześnie rano, szybko się oporządziłem i pognałem autem prosto do ełckiego browaru. Pogoda sprzyjała, to i droga mijała szybko i po półtorej godzinie zameldowałem się w browarze, gdzie czekali na mnie już, wspomniani powyżej Igor i Taras. Jako, że potrzebny słód już wcześniej ześrutowali, to do mnie należało tylko wsypanie tego do kotła zaciernego.



W trakcie powyższego procesu, a także późniejszej filtracji, przygotowaliśmy kolejne składniki, które później trafiły do kotła warzelnego. 


Tych dodatkowych składników było trzy, a właściwie dwa, tylko jeden z nich w dwóch formach - świeżej i suszonej.






Gdy zaczęło się gotowanie wrzuciliśmy chmiel i składniki, które możecie podziwiać na zdjęciach powyżej. Jakie to składniki? Wszystko w swoim czasie, choć część z nich jest już dość wyraźnie odkryta. Trzeba było także usunąć młóto oraz wyczyścić zbiornik.


No, ale nie samym warzeniem człowiek przecież żyje. W trakcie pracy konieczna jest przecież przerwa na relaks, posilenie się i nabranie sił do kolejnej pracy. 
 

Jak widać, strawą piwowarską, w tym dniu, były hamburgery. Może nie do końca przygotowane z duchem kraftu, ale i tak wybornie smakowały i zaspokoiły głód trzech strudzonych, ale szczęśliwych piwowarów.

Czas upływał przyjemnie, gotowanie chyliło się ku końcowi, czas było schłodzić brzeczkę i przelać ją do zbiornika fermentacyjnego. 


Czas mojej roboczej wizyty także dobiegał końca. Czas było jeszcze ustalić kilka szczegółów około piwnych, a mianowicie temat etykiety, kapsli, dystrybucji gotowego oraz miejsca premiery. O wszystkich szczegółach dotyczących powyższych, będziemy was informowali w przeciągu najbliższych tygodni. Na dziś, miło mi poinformować tych, którzy jeszcze nie wiedzą, że zarówno mnie, jak i ekipę Mazurskiego browaru będziecie mogli spotkać w Warszawie podczas najbliższego Warszawskiego festiwalu Piwa. Ja będę tylko w czwartek, więc jak ktoś by chciał się spotkać, pogwarzyć i wypić wspólnie piwo, to serdecznie zapraszam. Ekipa browaru z Ełku będzie przez cały festiwal, więc każdego dnia będziecie mieli okazję pogawędzić z nimi, a także spróbować tego, co warzy się na Mazurach. 


Kończąc wpis, chciałbym serdecznie podziękować Igorowi i Tarasowi oraz całej ekipie Mazurskiego Browaru za sympatyczną inicjatywę i bardzo sympatyczne oraz konstruktywne spotkanie i jestem przekonany, że piwo wyjdzie świetnie. Na obecną chwilę to wszystko, dziękuję jeszcze raz i na zdrowie!

poniedziałek, 14 maja 2018

Z wizytą w browarze Tenaya Creek Brewery w Las Vegas

Piątym, a zarazem - jak na razie - ostatnim browarem, który podczas mojego kwietniowego wypadu odwiedziłem, był Tenaya Creek Brewery.


Muszę się wam szczerze przyznać, że dość długo zbierałem się do odwiedzin Tenaya Creek, a to z powodu faktu, że znajdował się on dość daleko od hotelu, w którym się zatrzymałem, a poza tym czas odwiedzin browaru, to były moje ostatnie godziny w Las Vegas i w sumie, to bardziej myślałem już o pakowaniu się, niźli o piciu piwa. Jednakże moje hobby zwyciężyło i po paru chwilach zastanawiania się zamówiłem Ubera i wybrałem się do browaru. 

Tenaya Creek Brewery mieści się na północy Las Vegas, przy 831 W Bonanza Road. Został otwarty w 1999 roku. Swoich gości przyjmuje od niedzieli do czwartku w godzinach od 11:00 do północy oraz w weekendy od dziesiątej do północy. 

Tuż po wejściu, jedno od razu rzuca się w oczy - tłum ludzi w środku i prawie wszystkie miejsca siedzące zajęte. Aha, znaczy się tu się dobrze warzy i się nieźle darzy! Jak to na początku, chciałem odwiedzić serce browaru, jakkolwiek z powodu nieobecności któregokolwiek z piwowarów oraz dzikich tłumów, nikt z obsługi nie miał możliwości oprowadzenia mnie po wnętrzu browaru, więc załączam fotki zza szyby tylko.




Skoro nie dało rady zwiedzić parku maszynowego, to cóż było robić, czas najwyższy było zająć się tym, co warzy się w browarze. A gama dostępnych piw na kranach i w butelkach, była dość szeroka. Na kranach 14 piw własnych plus 13 kraftowych smaczków z zaprzyjaźnionych amerykańskich i zagranicznych browarów. 

Wśród miejscowych piw, o których wyżej wspomniałem znajdziemy takie przysmaki jak: Pilsner, American Wheat, Pale Ale, American IPA, Tropical IPA, Blood Orange Imperial White Ale, Mothership Coffee Oatmeal Stout ( w wersji nitro także), Barley Wine, Imperial Stout, a także dwa z powyższych piw z dodatkami, czyli Pilsner z dodatkiem grejpfruta oraz American IPA z dodatkiem brzoskwiń i tangelo (krzyżówki mandarynki i grejpfruta). 



Ja na pierwszy rzut zamówiłem Pilsnera, American IPA w dwóch wersjach, Coffee Oatmeal Stout oraz Barley Wine. Przyznacie, że mocny i treściwy zestaw?



Wszystkie piwa z zestawu bardzo wyraziste pod względem aromatycznym, jak i smakowym. Wypiłem je z wielkim smakiem i dość szybko i muszę wam wyznać, że nabrałem od razu ochoty na więcej. Coffee Oatmeal Stout to naprawdę był majstersztyk. Już na początku spowodował, że bardzo polubiłem Tenaya Creek. 



Kilka chwil odpoczynku, zdecydowałem się więc na kolejny zestaw, w którego skład wchodziły: Orange Imperial Wheat Ale w wersji nitro, Imperial Stout, Tropical IPA, Pale Ale oraz Raiden (piwo z dodatkiem ziaren kakaowca, syropu klonowego oraz morskiej soli). To ostatnie wypiłem jako ostatnie, na deser że tak to ujmę i muszę przyznać, że czegoś takiego w swoim życiu jeszcze nie piłem. Naprawdę fantastyczny, smakowity, treściwy, pełny wywar! Poza tym reszta także wspaniała, a Imperialny Stout pewnie przypadłby do gustu większości naszych piwnych entuzjastów i uznali by go sztosem.


Po skończeniu dwóch zestawów, przyznaję się bez bicia, lekko mi w głowie zaszumiało, jakkolwiek postanowiłem zamówić coś jeszcze z oferty gościnnych browarów. Padło na Mikkelera i ich Berliner Weisse z dodatkiem malin i kawy. Hmm, iście interesująca ambrozja. Fenomenalne zakończenie wieczoru.

Dla tych niezdecydowanych i tych, którzy słabo znają się na piwie, browar przygotował koło fortuny, dzięki której można sobie wylosować piwo(a), które potem zostanie/zostaną mu nalane. 


Oprócz piwa z kranów, na wynos można kupić piwo także. Dostępne zarówno w butelkach, jak i puszkach. Piwo to jednak nie wszystko, co Tenaya Creek ma do zaoferowania. Można zaopatrzyć się także,  w typowe dla takich miejsc przekąski do piwa. W środku znajdziemy także dość dobrze zaopatrzony sklep firmowy, w którym możemy nabyć podkoszulki, koszule, etykiety, naklejki, szkło firmowe, czapki, otwieracze i inne ciekawe gadżety. 

Kończąc wpis, muszę napisać, że wizyta w Tenaya Creek, z mojego punktu widzenia, bardzo, ale to bardzo udana. W tymże browarze warzy się naprawdę bardzo dobrze. Obsługa miła, uśmiechnięta, pomocna, po prostu profesjonalna. 


Atmosfera w samym Tenaya Creek także bardzo dobra. W ogóle, to co w Stanach Zjednoczonych jest fajne to fakt, że idąc do takiego browaru sam, nie znając nikogo, po kilku chwilach zapoznaje się kilka osób, zaczyna się rozmowa i bardzo pozytywna piwna przygoda. Tak było także w przypadku mojej wizyty w Tenaya Creek Brewery. Polecam to miejsce bez dwóch, a nawet bez trzech zdań. Dla mnie atmosfera w środku i jakość piw, na równi z Banger Breweing

Jak wspomniałem na samym początku, to był ostatni browar odwiedzony przeze mnie w Las Vegas. Wkrótce jednak może się to zmienić, gdyż na początku czerwca szykuje mi się kolejny wyjazd do miasta hazardu i grzechu, więc będę miał także okazję odwiedzić kilka innych browarów, które także wam tu opiszę. Na zdrowie zatem!

środa, 9 maja 2018

Z wizytą w browarze Hop Nuts w Las Vegas

Po wakacyjnych wojażach, czas powrócić do zaległości i zająć się przedostatnim moim wyjazdem, czyli wizyta w Las Vegas, gdzie to odwiedziłem kilka browarów. Tym czwartym z kolei, który udało mi się odwiedzić, to Hop Nuts Brewing.


Mikrobrowar ten umiejscowiony przy 1120 S Main Street #150, na północ od największych i najokazalszych kasyn, jadąc w kierunku downtown. Browar wraz z kranopomieszczeniem czynny jest od niedzieli do czwartku w godzinach od 14:00 do 2:00 oraz w weekendy od 14:00 do 4:00. 

Zaraz na wejściu do lokalu, podróżnych spragnionych dobrego piwa wita firmowy dywan, po którym wchodzimy do części barowej.


Serca browaru, tym razem, nie udało mi się zwiedzić, gdyż z powodu późnej godziny mojej wizyty, nikogo z osób związanych z warzelnią, ani menadżera lokalu, który mógłby mnie oprowadzić po browarze, więc tylko jedna fotografia zza szyb informująca, że naprawdę w tym przybytku się warzy i się dobrze darzy.


Przejdźmy szybko zatem do tego, co najważniejsze, czyli do piwa warzonego w Nop Nuts, a warzy się tam całkiem nieźle. Tego dnia, na kranach było dziesięć różnych pozycji browaru, a mianowicie: Godlen Ale, Witbier, Pale Ale, IPA, Double IPA, Red Ale, Porter, Imperial Stout, Fruit Sour oraz piwo o nazwie The Golden Night, które nie pamiętam, jaki reprezentowało styl. Ja, jak to zawsze mam w zwyczaju, zamówiłem na początek zestaw próbek, na które składały się Witbier, IPA, Double IPA, Fruit Sour i Imperial Stout.


Wszystkie próbowane przeze mnie piwa dobre, choć nie wywarły one na mnie jakiegoś piorunującego wrażenia. Może dlatego, że wcześniej wizytowałem Banger Brewing, w którym to piwa mnie zachwyciły. Najlepszym, o dziwo, z całej piątki okazał się ... Imperial Stout, czyli piwo z gatunku tych, za którymi jakoś specjalnie nie przepadam. Wypijam, ale nigdy jakoś się nie zachwycam. Naprawdę solidna pozycja i myślę, że większość polskich beer geeków i blogerów, stwierdziłaby, że jest to sztos i to mimo faktu, że nie był zapakowany w fikuśny, kolorowy kartonik.


Witbier za to, w upalny pustynny wieczór, nieźle mnie orzeźwił i dostarczył ciekawych doznań cytrusowo-kolendrowych. Dobry przedstawiciel gatunku, choc ten z Kormorana i tak zostawia go w daleko w tyle.


Piwa zamawia się wypisując numery piw z tablicy, na skrawku kartki, wcześniej podając barmance swoje imię. Jak to wygląda, możecie przekonać się na poniższej fotografii.


Jak widać na załaczonym zdjęciu, dość ciężko jest rozczytać moje imię, hehe.

W lokalu, można zakupić także piwa na wynos. Dostępne są w bardzo ładnych puszkach.


W Hop Nuts, podczas degustacji piwa, można także coś przekąsić. W menu lokalu znajdują się takie pozycje, jak: kanapki, naczosy, skrzydełka z kurczaka i inne smakołyki.


Na koniec mojej krótkiej, ale ciekawej wizyty w Hop Nuts, poczęstowałem sympatyczną barmankę rodem z Litwy oraz dwóch sympatycznych metalowców polskich piwem. Tym razem padło na Portera Bałtyckiego z olsztyńskiego Browaru Ukiel. Częstowana ekipa była nieco zaskoczona, ale tenże gest wywołał u nich zadowolenie i pewien wyraz szacunku dla mojej osoby. Wiadomo, sympatycy dobrej metalowej muzy, zawsze się trzymają razem. Właśnie moi drodzy, w lokalu rozbrzmiewa z głośników metalowa i hard rockowa muzyka. Możemy usłyszeć takie kapele, jak Metallica, Thin Lizzy, Black Sabbath, Anthrax i wiele innych. Super klimacior!


Podsumowując, wizyta w Hop Nuts bardzo udana. Piwa dobre, prezentujące solidne rzemiosło, choć takie, w których brakuje takiej lekkiej nuty fantastyczności. Atmosfera genialna, super klimat, muzyka i genialne towarzystwo. To wszystko sprawia, że czas spędzany w tymże piwnym przybytku, mija bardzo szybko i zostaje na długo w pamięci. Jeden z numerów obowiązkowych w Las Vegas, a nawet w całej Nevadzie. Na zdrowie!

poniedziałek, 7 maja 2018

Z wizytą w browarze Lisopylka w Kijowie

Ostatni dzień kwietnia, to by także mój ostatni dzień w podrównikowych tropikach, a co za tym idzie, także dzień, w którym musiałem wracać do domu. Tak się złożyło, że lecąc do Polski, miałem długą przesiadkę w Kijowie, dzięki czemu, miałem kilka godzin na to, by zwiedzić trochę miasto, a także odwiedzić jeden z browarów tam się mieszczących. 

Lecąc na pokładzie Boeinga 767-300 linii Ukrainian International Airways z Bangkoku do Kijowa, dość szybko zorientowałem się, że przede mną siedzą ludzie związani z piwem rzemieślniczym. Okazało się, że to główny piwowar jednego z kijowskich browarów wraz ze swoją małżonką, którzy także wracali z wakacji do domu. Miła rozmowa doprowadziła do tego, że przedstawiono mi historię browaru Lisopylka, bo tak nazywa się właśnie piwny przybytek, w którym głównym piwowarem był mój towarzysz podróży Oleksandr. Dyskutując o piwie na Ukrainie i w Polsce, browar Lisopylka został mi tak mocno zareklamowany, że nie było siło, by po przylocie do Kijowa, go nie odwiedzić.


Browar Lisopylka mieści się przy ulicy Starosilska 1E. Został otwarty w 2015 roku i jest czynny codziennie w godzinach: niedziela-czwartek 16:00-24:00 oraz w weekendy od 14:00 do 24:00.


Tuż po wejściu do lokalu, od razu wiemy do jakiego miejsca trafiliśmy. Browar Lisopylka to, można spokojnie rzec, świątynia kijowskiego, a chyba nawet ukraińskiego kraftu. Po kranach na barze widać, że sporo się tam dzieje. No, ale zacznijmy może od serca browaru, czyli warzelni i leżakowni. Moimi przewodnikami po browarze byli Andrei oraz Ivan. 

W browarze zainstalowana jest aparatura browarnicza węgierskiej firmy ZiP Technologies. Po przekroczeniu wrót części produkcyjnej, wita nas dwunaczyniowa warzelnia o wybiciu 20 hektolitrów. Poza tym, w browarze znajduje się kilkanaście zbiorników fermentacyjno-leżakowych o pojemności 20 oraz 60 hektolitrów. Ekipa Lisopylki, idąc za ostatnio modnym trendem, leżakuje także piwa w beczkach.








W dniu, w którym robiłem krótką ekskursję po browarze, akurat byłem w trakcie przygotowywania piwa z dodatkiem ... pomidorów.


 Po wizytacji wnętrza browaru i rozmowie z Andreiem oraz Ivanem, przyszedł czas na to, co najważniejsze, czyli piwo. , a jak napisałem powyżej, w Lisopylce warzy się naprawdę bardzo dobrze. Dość powiedzieć, że na kranach przy barze, dostępnych było dwanaście pozycji. Wszystko pod marką Varvar, czyli marką własną browaru Lisopylka. Wśród tego, co można było spotkać na kranach, były takie pozycje, jak: Hoppy Lager, Golden Ale, Porter Angielski, Coconut Porter, Oriental Ale, American Wheat, Imperial Stout, Milk Stout, Witbier, DIPA, IPA, APA, Black IPA. Prawda, że niezła oferta? 




Zestaw degustacyjny to jedenaście próbek po 100 mililitrów. Wszystko, co obecnie było na kranach, oprócz imperialnego stoutu. Sama degustacja, to było także bardzo niesamowite przeżycie. Pomógł przy tym dość mocno Andrei, który przy każdym degustowanym piwie, opowiadał jego historię oraz mówił z jakich surowców dane piwo zostało uwarzone. Wielkie dzięki dla Ciebie Andrei za to!




Wszystkie piwa, oprócz jednego, naprawdę mi zasmakowały, a trzy z nich wręcz zauroczyły, a były to: Coconut Porter (istna petarda), Hoppy Lager (za takie jasne lagery dałbym się pokroić) oraz Milk Stout. Po degustacji jedenastu próbek, właśnie takie trzy domówiłem sobie, ale już w większej pojemności. Nie tylko ja zresztą. 



Degustację piw Varvar uprzyjemniała także miejscowa kuchnia. W tym temacie, Lisopylka ma także się czym pochwalić. Niby w ofercie tylko przekąski, ale jakże przepysznie przygotowane. My wybraliśmy przyjemnie pikantne i treściwe tacosy oraz genialną sałatkę z indykiem. Mniam, mniam, po prostu!


Jako, że dzień, a właściwie wieczór, podczas którego odwiedziliśmy browar był bardzo ciepły, to knajpa była pełna ludzi, głownie lokalsów, ale także i turystów zagranicznych. Z tego, co się dowiedziałem, to browar jest bardzo popularnym miejscem wśród miejscowych i nie tylko miłośników dobrego rzemieślniczego piwa. Szczerze mówiąc, a właściwie pisząc, wcale się nie dziwię. 

Podsumowując moja krótką, ale wyśmienita wizytę w Lisopylce, mogę tylko napisać, że jest to wyśmienite miejsce na spędzenie wolnego czasu, z genialnym piwem, smacznym jedzeniem oraz sympatyczną i profesjonalną obsługą. 



Do tego, piwa warzone na miejscu można kupić także na wynoś, gdyż piwa warzone ma miejscu są także sprzedawane w butelkach o pojemności 330 mililitrów. Cóż więcej mógłbym napisać. Na pewno jest to punkt obowiązkowy podczas peregrynacji piwnych miejsc w Kijowie. Musicie koniecznie odwiedzić to miejsce. Nie zawiedziecie się!