Jak dobrze wiecie, czytając mojego bloga, nastawiony jestem głownie na polskie piwa i takie tu opisuję i oceniam. Wiem, wiem, były relacje z Kazachstanu oraz z Albanii. Ale tak naprawdę szczegółowo podchodzę tylko do piw polskich. Dziś troszkę złamie tę zasadę i rozpocznę nowy cykl o piwach z zagranicy. Na ten cykl namówił mnie mój dobry przyjaciel Grzesiek (możecie poczytać jego komentarze tu na blogu, udziela się szczególnie w Kąciku Piwnego Melomana), który wrócił niedawno z Kenii i przywiózł mi jedno tamtejsze piwo i poprosił o relację na temat jego tu na blogu. Więc jak mógłbym nie spełnić prośby mojego stałego, lojalnego czytelnika? Tak się rodzi cykl 'Podarki z podróży', w którym będę pisał o piwach, przywiezionych z dalekich wojaży i podarowanych mi przez znajomych i przyjaciół.
Pierwszym gościem 'Podarków z podróży' jest piwo z Kenii o nazwie Tusker Finest Quality Lager. Piwo zostało zakupione w Centre Point w Diani Beach i kosztowało 110 szylingów kenijskich, co na nasze daje około 4,20 PLN.
Piwo jest lekkim lagerem o zawartości alkoholu na poziomie 4,2%. Ekstrakt niestety nie jest podany.
Piwo ma jasną, słomkową barwę. Piana biała, dość wysoka. Niezbyt gęsta, szybko się rozrzedza i dość szybko opada i znika ze szkła. W zapachu, niezbyt intensywnym, mamy do czynienia głównie z aromatem słodowym. W smaku także wyraźnie słodowe, lekko słodkawe, z minimalną bardzo goryczką na finiszu. Jest straszliwie mocno nagazowane, troszkę szczypie w język, podobnie jak napój typu cola. Nie jest to piwo ani sesyjne, ani degustacyjne, takie właśnie do ugaszenia szybko pragnienia, w spowitej słońcem i duchotą, okołorównikowej Kenii. Ja swój podarek wypiłem w czasie zaledwie i dosłownie kilku minut.
Tusker, to piwo, jakich wiele na afrykańskim kontynencie, gdzie rządzą właśnie typowe, lekkie lagery, które za zadanie mają głownie gasić pragnienie. Na afrykańskie safari i plażę w Mombasie pewnie idealne, ale w porównaniu do tego co obecnie możemy dostać w Polskich dobrych piwnych sklepach, to piwo średnie. Co ciekawe piwo jest warzone w Ugandzie przez East African Breweries Limited, tak wynika z krawatki. Etykieta, jak widać niezbyt wyszukana, z motywem słonia. Typowo afrykański detal rzekłbym. Bardzo ładny kapsel, także ze słoniem. Podoba mi się za to butelka tego piwa. Ciekawy kształt i grawer na spodzie.
Piwo skosztowane. Można rzecz, że próbka kenijskiego browarnictwa zaliczona. Dziękuje Ci Grzesiek jeszcze raz i czekam na kolejne smakołyki z Twoich dalekich, egzotycznych wypraw.
W Afryce piłem trzy rodzaje Tuskera i opisywany był najlepszy. Smakował mi. W polskim klimacie werdykt mógłby być inny. Oddałem więc recenzję w ręce profesjonalisty, by nie było wątpliwości. Tomek, kolejne piwne trunki do degustacji niebawem :).
OdpowiedzUsuńDziękuję za komplement :) Teraz pozostaje mi nic innego, jak tylko czekać na kolejne smakołyki z Twoich peregrynacji, które, jak wspomniałeś wyżej, już niebawem :)
UsuńMasz jak w banku. Oczywiście nie cypryjskim :)
OdpowiedzUsuńNazwa piwa ma upamiętniać jednego z właścicieli George'a Hurst'a, którego właśnie słoń był rozdeptał w roku 1923. Sama nazwa to po prostu zwierz z kłami (pierwszy na myśl, przychodzi słoń :)
OdpowiedzUsuńDzięki Boguś za info :) Historię Hurst'a przeczytałem wczoraj po publikacji posta, a o nazwie to nie słyszałem. Pozdrawiam :)
UsuńDzięki. Również życzenia Zdrowych, Piwnych Świąt Wielkiej Nocy. Z okolic tamtych podobno bardzo ciekawy jest ichni Guinness.
OdpowiedzUsuńBoguś, dziękuję za zyczenia. Życzę także wspaniałej i ciepłej oraz smakowitej Wielkanocy :) A co do afrykańskiego Guiness - może kiedyś uda mi się skosztować. Pozdrawiam :)
Usuń