piątek, 27 września 2013

Kącik Piwnego Melomana - SABBAT - History of a Time to Come

Pamiętam, była końcówka 1990 roku. Ja młody metalowiec wraz z moim super kumplem z osiedla Grześkiem, wybraliśmy się do zaprzyjaźnionej wypożyczalni płyt CD, która mieściła się na ulicy Smętka w Olsztynie, by zobaczyć, co tam nowego z metalu i hc zajechało. A trzeba wam wiedzieć, że wypożyczalnia ta cieszyła się renomą głownie z tego powodu, że zawsze można było tam spotkać, świeże, jeszcze gorące płytowe bułeczki, których nie trzymały w swoich palcach wcześniej nawet najbardziej znamienici polscy redaktorzy i dziennikarze muzyczni. Tak właśnie idąc po kolejna dostawę płyt, natrafiliśmy z Grześkiem na płytę, o której dzisiaj mowa, czyli 'History of a Time to Come' brytyjskiej grupy Sabbat. Pamiętam wypożyczyliśmy ją na spółę. Mi od razu się spodobała, wręcz oszalałem na jej punkcie, no a mojemu kumplowi aż tak bardzo do gustu nie przypadła.


Pamiętam, że nagrałem sobie od razu tę płytę u Grześka właśnie, bo on wtedy miał najlepszy sprzęt na osiedlu i był tak zwanym naczelnym przegrywaczem.


Album nagrany został w 1987 roku, a wydany nakładem Noise International rok później. U mnie, w moich zbiorach można znaleźć i winyl z 1988 roku, wydany właśnie przez Noise International o numerze N 0098 oraz CD, czyli remaster z 2007 roku o numerze NMQCD038, na którym znalazły się także dodatkowe kawałki z koncertu z Berlina z 1990 roku. CD powyższe kupiłem od wspomnianego wcześniej Grześka.
  

Skład Sabbat na 'History of a Time to Come' to: Martin Walkyier (wokal; znany także ze Skyclad), Andy Sneap (gitara; znany także z Hell), Frazer Craske (bas) oraz Simon Negus (perkusja). Muszę tu zaznaczyć, że dla mnie Andy Sneap, obok takich tuzów jak Frank Blackfire, Randy Rhoads, Bill Steer czy Scott Gorham, to jeden z moich ulubionych gitarzystów z rejonów tak zwanych 'ciężkich brzmień'.
  

Już początek albumu, czyli 'Intro', mówi nam dosadnie, że miło, ckliwie i romantycznie to tu, na tej płycie nie będzie. Posępny wstęp to tego, co zaraz po tym się wydarzy. A dzieje się naprawdę wiele, bardzo wiele. Zaraz po intro słyszymy wchodzące szybkie riffy i złowieszczy wokal Martina. Tak rozpoczyna się 'A Cautionaty Tale'. Ostra, bezpardonowa jazda bez trzymanki. Dla mnie kawałek jeden z najlepszych w całej historii metalu. Wyobraźcie sobie, że gdy go pierwszy raz usłyszałem, czułem się tak potężnie zniszczony, że nawet spotkanie na ringu z Fedorem Emelianenko nie dostarczyło by mi takiej destrukcji, jaką wywołał ten numer. Słucham go od 23 lat i cały czas ta sama moc w nim jest. Kolejne fala zniszczenia nadchodzi wraz z trzecim numerem, czyli 'Hosanna in Excelsis'. To ulubiony utwór z tej płyty wspominanego wyżej Grześka. Na szczególna uwagę zasługuje szatańsko-szyderczy śmiech Martina, który mógłby być puszczany jako przestroga niegrzecznym dzieciom, które po wieczorynce nie chcą grzecznie iść spać. Kolejne dwa nagrania, to pewnego rodzaju epickie opowieści, czyli 'Behind the Crooked Cross' oraz 'Horned is the Hunter', z których ten drugi szczególnie mi się podoba. Przyjemny bardzo wstęp. Ptaszki w lesie i delikatna akustyczna gitara. To wszystko może nas troszkę uśpić, ale parę chwil potem wchodzi to co najlepsze, czyli feeria cudownych riffów gitarowych oraz genialne zmiany tempa. Szóstka na albumie to 'I for an Eye', który także słuchaczowi oferuje wiele zwrotów akcji. Końcówka szczególnie mnie urzeka. Kolejna kompozycja to 'For Those Who Died'. Dla mnie numer fantastyczny. Riffy z tego numeru są dla mnie najwspanialsze. Przedostatnia kompozycja to utwór instrumentalny, który nie za bardzo mnie chwyta. Pomimo bardzo ciekawych riffów, to jednak Sabbat bez wokalu Martina, to już nie to samo. Album kończy także genialny 'The Church Bizarre'. Ehh, no cały album miażdży moim zdaniem.

Album robią głownie dwie postaci, czyli gitarzysta Andy i wokalista Martin. Takie jest moje zdanie i możecie się z nim nie zgodzić. Na szacunek zasługuje fakt, że Andy, gdy tworzył te kompozycje miał 16-17 lat. Przyznacie, że chłopak od młodzieńczych lat posiadał wielki talent.
 
Album jest przyjemnie nagrany, choć oczywiście nie audiofilsko. Brzmi złowrogo. Słuchając go, mamy przeczucie, że jesteśmy w świecie pogan, magów, wiedźm. Wszystko jest siermiężne, plugawe, przerażające, ale z drugiej strony spokojne i mistyczne.

Zresztą, zapraszam do odsłuchu na mojego 'chomika'. Drodzy przyjaciele, album chroniony jest hasłem, które udostępniam po wcześniejszym skontaktowaniu się ze mną:

A to, co w przyszłym tygodniu zagości do Kącika Piwnego Melomana, to jedna z najlepszych polskich grup rockowych lat 80-ych. Zapraszam!

3 komentarze:

  1. Tomku, no cóż. Piękne czasy. Minęło już prawie ćwierć wieku od tamtych wydarzeń. Nie rozumiałem Twojej fascynacji Sabbat :). Pamiętam zachwyty, a ja zastanawiałem się o co chodzi mojemu kumplowi. Później przypomniałem sobie Twoją teorię odnośnie muzyki, że utwór musi mieć jak w języku polskim: wstęp, rozwinięcie i zakończenie. I wszystko stało się jasne. Wracając do tamtych lat - "To se ne vrati - Pane Havranek".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację 'Tajemniczy G.', to były piękne czasy. Ja przyznam się szczerze, tez nie rozumiałem faktu, że Sabbat Ci nie podchodzi, jak możesz nie zauważać genialności płyty. No, ale w końcu ja miałem nigdy nie zrozumieć Voivod.
      A moją teorię widzę zapamiętałeś bardzo dobrze :)

      Usuń
  2. Andy Sneap to teraz miszcz metalowej produkcji. Jestem mega fanem jego poczynań za heblami...

    OdpowiedzUsuń