Parę dni temu poinformowałem Was, że na moim blogu pojawią się zmiany. Jedną z nich, jest zapoczątkowany w ostatnią środę, cotygodniowy cykl o etykietach polskich piw. Dzisiaj chciałbym rozpocząć nowy cykl, który będzie nosił nazwę Kącik Piwnego Melomana, w skrócie KPM. W ramach tego cyklu, będę co tydzień, w każdy piątek pisał recenzję jednej z płyt, które można znaleźć w moich zbiorach. Czemu akurat pomysł na KPM? Czemu pomysł na muzykę w piwnym blogu? Ano dlatego, że muzyka zawsze mi towarzyszy podczas picia piwa, czy to piję je w domu, na wakacjach, czy w knajpie, muzyka zawsze dobiega do mych uszu gdy raczę się piwem. Myślę, gdy Wy pijecie piwo, także zazwyczaj towarzyszy Wam przy tym muzyka. W tym cyklu chciałbym opisać płyty, które są w moich zbiorach, które są mi bardzo bliskie i które bardzo często ozdabiają dźwiękowo moje degustację piw.
Na pierwszy rzut wybrałem coś z ciężkich brzmień. Jest to płyta zespołu Napalm Death o tytule Harmony Corrupion.
Czemu akurat ta płyta, jako pierwsza? Po pierwsze wychowałem się na metalu (nie tylko metalowa muzyka będzie opisywana, ale także i inne gatunki, dla każdego coś dobrego). Po drugie, gdy po raz pierwszy ją usłyszałem, a był to rok 1990 (miałem wtedy 15 lat), po prostu zwaliła mnie z nóg, musiałem się mocno trzymać dywanu w domu, by nie wylecieć przez okno. Zauroczenie tą płytą trwa do dziś.
Płyta została wydana w 1990 roku. Skład na krążku tworzą: Mark Barney Greenway - wokal (znany także z Benediction), Mick Harris - perkusja (znany między innymi z Extreme Noise Terror, a potem także z Painkiller, Scorn, Lull i innych projektów), Mitch Harris - gitara (także Righteous Pigs, Meathook Seed), Jese Pintado - gitara (wcześniej w Terrorizer) oraz Shane Embury - bas (zwany potocznie 'pieczarą znany także z Unseen Terror oraz Meathook Seed). Gościnnie pojawiają się tu także Glen Benton z Deicide oraz John Tardy z Obituary. Płyta została nagrana w Morrisound Studio na Florydzie, a producentem i mikserem był Scott Burns.
Płyta ta jest inna niż wcześniejsze dokonania Napalm Death, mniej grind core'owa, bardziej death metalowa. Styl grania zespołu wyraźnie się zmienił, moim zdaniem na lepsze. To najbardziej mnie zaskoczyło podczas pierwszego odsłuchu. Dodoatkowo, przed wydaniem tej płyty skłąd Napalm Death mocno się zmienił, odeszli gitarzysta Bill Steer, który skoncentrował się na Carcass oraz wokalista Lee Dorrian, który chwilę potem założył grupę Cathedral. Doszli natiomiast, wspomniani wcześniej, Mitch, Barney oraz Jesse.
Od samego początku płyty nasze uszy są miażdżone przez mocne, bardzo ciężkie gitarowe riffy i tak to trwa aż do ostatniego numeru. Nie usłyszymy tu zbędnych wirtuozerii, wyszukanych solówek i tym podobnych, tylko po prostu jedną wielką gitarową jazdę. W te gitarowe riffy cudownie wkradają się partię basu Shane'a, który pięknie, że tak to ujmę, 'bulgocze' w naszych uszach. Okrasza to wszystko fenomenalna perkusja Micka Harrisa. Wirtuozeria tego geniusza perkusji, jest tu na tej płycie naprawdę niesamowita. Wyczynia on tu naprawdę cuda, pod względem technicznym, jak i szybkościowym. Jest to jeden z moich ulubionych perkusistów, genialniejszym chyba jest tylko Pete Sandoval (Morbid Angel, Terrorizer). To wszystko spaja pięknie swoim wokalem Barney. Jego growl naprwdę pasuję do całej muzycznej sekcji. Jest bardzo ciężki, znajomi mówią, że 'jedzie wokalem, jak walec'. Coś w tym naprawdę jest. Bardzo się cieszę, że przed tą płytą, dołączył on do zespołu. Bardziej genialnego wokalisty chyba ten zespół nie mógł znaleźć. Płyta jest genialna, nie tylko za sprawą doskonałych muzyków i wokalisty, ale także dzięki Scottowi Barnes'owi, który nadał genialne brzmienie tej płycie. Pod względem brzmieniowym, dla mnie jest to najgenialniej nagrana kiedykolwiek płyta metalowa. Choć trzeba też wytknąć, że płyta, moim zdaniem, jest nagrana ciut za cicho. Utwory takie, jak 'If The Truth Be Known', 'Unit Earth' (tu się właśnie udzielali wokalnie Benton i Tardy), czy 'Suffer The Children', to dziś już wielkie death metalowe klasyki. Płyty się słucha fantastycznie, nie nudzi się w ogóle (ja już 22 lata jej słucham i nadal czuję ciarki na ciele). Jedyna wada tej płyty, to fakt, że niedługo po jej nagraniu Mick Harris odszedł z zespołu. Ostatnio, podczas jednego z wywaidów też powiedział, że pewnie za perkusją już nigdy nie zasiądzie. Wielka to szkoda, mam nadzieję, że zmieni zdanie. Polecam ją, choć pewnie nie muszę, wszystkim fanom cięższych brzmień.
Posłuchać jej można na moim browarnikowym 'chomiku':
W następnym odcinku będzie za to czekać na Was coś z polskiej muzyki, z okresu genialnych lat 80-ych. Zapraszam za tydzień.
Wspaniały pomysł.Ja zawsze piję piwko przy muzyce,a słucham różnej.W tej chwili piję Trappistes Rochefort 10 i słucham nowej płyty pana Johna Cale (kiedyś Velvet Underground).Polecam i piwo i tę płytę bo jest cudowna.Jednak można coś jeszcze pięknego stworzyć.Pozdrowienia z Ełku.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że się spodobał pomysł. Sam bardzo lubię dokonania Velvetów i Lou Reeda, jakkolwiek żadnej płyty solowej Johna Cale nie miałem okazji posłuchać, co z chęcią uczynię, na razie poproszę o to wujka Youtube'a :-) Dziękuje i pozdrawiam :-)
UsuńI to urzeka. Piwerko i dobry grind/death. :)
OdpowiedzUsuń