Jak co piątek, nadszedł najwyższy czas na kolejny odcinek Kącika Piwnego Melomana. Dziś, jak to miało miejsce w pierwszym wpisie KPM, coś z klasyki ciężkich brzmień, kultowy wręcz album, czyli Ultimo Mondo Cannibale amerykańskiej grypy Impetigo. Album pochodzi z 1990 roku, czyli jest już dość wiekowy. Pierwszy raz usłyszałem go we wrześniu 1991 roku, gdy mój dobry przyjaciel Grzesiek, wrócił z Anglii z torbą pełną czadowych płyt, wśród których było właśnie Ultimo Mondo Cannibale.
Skład grupy na albumie, jak i podczas całej działalności zespołu, to czterej panowie: Stevo Dobbins (bas/wokal), Mark Sawickis (gitara), Scotty Bros (gitara) oraz Dan Malin (perkusja).
Na wstępie chciałbym nadmienić, że posiadam dwie wersje tego albumu, jedną wydaną przez Pavement Music z 1999 roku oraz drugą wydaną przez Razorback Records z 2006 roku. Czemu posiadam aż dwie? Pierwszą zakupiłem w USA i mam do niej wielki sentyment, a druga zawiera epkę Faceless i posiada oryginalny artwork wykonany przez Stevo (większość artworków wykonanych jest przez niego). Poniżej wydanie Pavement Music (ciekawostką tego wydania jest, że album ma ciut inny tytuł, bo Ultimo Mondo Cannibal, szczerze mówiąc nie wiem czemu, chyba zecer nie dostawił literki 'e').
No ale zajmijmy się może zawartością albumu. Na samym początku nadmienię, że tematyka tekstów to inspiracja filmami z gatunku horror oraz brutalnych dreszczowców lat 70-ych i 80-ych. Także bardzo często przewija się tematyka kanibalizmu. Do tego sposób śpiewania Stevo sprawia, że nawet rodowici Amerykanie czy Brytyjczycy mają problem ze zrozumieniem tego. Utwory w większości zaczynają się od intr, którymi są właśnie fragmenty dialogów wzięte z powyższych filmów.
Album rozpoczyna instrumentalny 'Maggots' i już ten numer mówi nam z czym będziemy mieli do czynienia podczas odsłuchu tejże płyty. Po prostu miazga! Zaraz potem wchodzi 'Dis-Organ-Ized', który jest wizytówką Impetigo. Sposób śpiewania Stevo (hehehe, że tak to ujmę delikatnie), brzmienie, prędkość numeru, po prostu istny czad. Wyobraźnia moja, czasami podpowiada mi, że ma tu miejsce kłótnia małżonków, gdzie rozwścieczona żona robi wyrzuty (żeby nie użyć wulgaryzmów) swojemu mężowi, za to, że zbyt późno wrócił do domu. Po tejże sprzeczce mamy 'Intense Mortification', który pięknie łechta nasze uszy oraz zmysły, gore w najlepszym wydaniu, niby ciężki i okrutny, ale jakże melodyjny i energetyczny. Kolejnym kawałkiem, jest mój ulubiony utwór Impetigo, czyli 'The Revenge of the Scabby Man'. Istna magia, człowiek ma wrażenie, że nie utwór, ale dźwięki samego Predatora, który wpada do klubu nocnego i niszczy wszystko, co mu staje na drodze, bez żadnego zająknięcia się, bez litości i skrupułów. Po prostu machina śmierci demolująca wszystkie żywe istoty stające jej na drodze. To, co wyprawia tu Dan na perkusji to jest mistrzostwo świata. Można nie lubić takiej muzyki, ale tego kawałka trzeba koniecznie wysłuchać. Aha i niech ktoś potem powie o czym śpiewa Stevo, oczywiście śpiewa po angielsku, jakby były wątpliwości. Kolejnym ciekawym kawałkiem, na który powinno się zwrócić uwagę to 'Bloody Pit of Horror'. Kawałek dla ludzi o naprawdę mocnych nerwach, na początku którego występuje ponad dwuipółminutowe intro, które się składa ze scen tortur, zebranych z różnych filmów. Jak kiedyś puściłem ten kawałek mojej, byłej już, dziewczynie, to stwierdziła, że ze mną musi być coś nie tak i zakazała mi puszczać w ogóle metalu i hard core, gdy ona była w mieszkaniu. Kolejne ciekawe numery to "Dear Uncle Creepy', 'Bitch Death Teenage Mucous Monster From Hell' (tu także, jakby ktoś się pytał śpiewa po angielsku), 'Red Wigglers' (tu Stevo pokazuje swoje prawdziwe, jakże genialne oblicze), 'Unadulterated Brutality' oraz 'Mortado'. Naprawdę polecam wsłuchać się w te cudowne dzieła klasyki gore.
Co na tej płycie jest jeszcze genialne, to brzmienie. Płyta, jak na takie czady, jest nagrana fenomenalnie. Dotyczy to dwóch wymienionych przeze mnie wydań. Żałuję tylko, że nie mam tego na winylu, pewnie wrażenia były by jeszcze lepsze. Słuchając Ultimo Mondo Cannibale, ale też innych rzeczy z dyskografii Impetigo, zastanawiam się, gdzie jest ta druga gitara? Czasami mam wrażenie, że są tu dwa basy i tylko jedna gitara, ale to tylko słuchowe złudzenie. Do tego płyta jest niewiarygodnie szybka, nie nudzi się i daje sporo do myślenia nad tym, gdzie granica prawdziwych czadów w muzyce się kończy. Album naprawdę jest genialny i każdy fan ciężkich brzmień powinien choć raz przesłuchać go od początku do końca.
Chciałbym też dodać, że na pewno nie jest to płyta, którą polecałbym puścić nowo poznanej kobiecie na pierwszej randce. Obawiam się, że mężczyzna, który by to uczynił, szans na drugą randkę by już nie miał. Także proszę zachować ostrożność i podczas zaproszeń do domu na 'Zapraszam do mnie! posłuchamy płyt!' puszczać raczej zgoła inny repertuar muzyczny.
Nie będę się tu więcej rozpisywać, zapraszam do odsłuchu i ... prawdziwej gore'owej kontemplacji:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz