Kolejny piątek i następny odcinek Kącika Piwnego Melomana, a nim kapela, którą część metalowców nazywa niemiecką podróbą Iron Maiden, z czym ja po części się zgadzam, a chodzi o grupę Helloween. Mam swoje dwa albumy tej grupy, czyli 'Keeper of the Seven Keys Part II' i koncertowy 'Live in the U.K.'. Dziś zajmę się tym pierwszym, dla mnie najlepszym dokonaniem grupy.
Album 'Keeper of the Seven Keys Part II' został nagrany i wydany nakładem Noise Records w 1988 roku. Jest on kontynuacją części pierwsze, która ujrzała światło dzienne rok wcześniej. Ja w swoich zbiorach mam wznowienie wydania na CD z 1988 roku o numerze bocznym N 0117-3.
Skład Helloween na albumie to: Michael Kiske (wokal), Kai Hansen (gitara), Michael Weikath (gitara, instrumenty klawiszowe), Markus Grosskopf (bas) oraz Ingo Schwichtenberg (perkusja).
Na albumie mamy dziesięć numerów. Akcję rozpoczyna intro o jakże wymownym tytule ... 'Invitation'. Jest to swoisty marsz wojska, które to zaraz rozpocznie swoje uderzenie na wroga, by go doszczętnie zniszczyć. Po tym majestatycznym przywitaniu, wchodzi kawałek numer dwa 'Eagle Fly Free', który przywodzi mi na myśl numer 'Żelaznej dziewicy' z 'Piece of Mind', czyli 'Where Eagles Dare'. Kawałek szybki, super melodyjny, z genialnymi riffami gitarowymi. Naprawdę niezła jazda. Jest tu nawet partia basu, która przypomina troszkę to, co Harris wygrywa w 'Rime of the Ancient Mariner'. Kolejna kompozycja 'You Always Walk Alone' to bardzo wzniosły, wręcz rycerski numer, który genialnie wpada w ucho. Po tym numerze, można powiedzieć, że jesteśmy po tak zwanych przedbiegach. Dalej będzie już tylko ostra metalowa jazda, a to za sprawą kolejnych hitów. Czwarta kompozycja, chyba najbardziej znana z albumu, czyli 'Rise and Fall', to kawałek, który był pierwszym w całej dyskografii zespołu, który usłyszałem, a było to w 1989 roku, kiedy byłem na wakacjach w Praia de Mira w Portugalii. Już pierwsze dźwięki i szyderczy śmiech Kiske wbiły mnie w leżak, że tak to ujmę. Genialny rytm, melodia i szybkość - ach, super. Następnie witamy się z 'Dr. Stein', który także jest jednym z hymnów grupy. Tu wprawdzie grupa troszkę zwalnia, ale to nie oznacza, że robi się nudno. Genialne połączenie instrumentów klawiszowych z klasycznym instrumentarium metalowym dostarcza niesamowitych wrażeń. Szóstka, czyli 'We got the Right' to numer, którego początek przywołuje na myśl 'Hallowed by thy Name' wiadomo której grupy. Po chwili jednak zmienia charakter i wprowadza nas w magiczny świat rycerstwa. Siódemka natomiast, to ponowne spotkanie z mega świetną jazdą. 'March of Time' to kolejny hymn grupy, ach genialny hit. Nie wiem, co o nim napisać, trzeba posłuchać samemu, by zrozumieć. Jeśli nam mało, to następnie wchodzi 'I Want Out', kolejny super hit, że świetnymi riffami, które to wprowadzają w błogi stan. Przedostatni akcent, a właściwie akcencicho na albumie, to fantastyczne metalowe misterium w postaci numeru tytułowego. Ponad trzynaście minut genialnej, epickiej opowieści w paru aktach. Ile tu zmian rytmu, stylistyki i ogólnie klimatu. Kompozycja nader genialna. Album wieńczy 'Save Us'. Także bardzo ciekawa i szybka kompozycja.
Brzmienie
płyty jest dla mnie genialne. Czuć tu ten niemiecki 'Ordnung'. Miejscami można mieć wrażenie, że wszystko brzmi delikatnie metalicznie, jakkolwiek to delikatna wada, która w tylko niewielkim stopniu wpływa na wrażenia odsłuchowe. Poza tym na co warto zwrócić uwagę? Oczywiście na kunszt muzyków. Od razu słychać, że mamy do czynienia z profesjonalistami. Nikt tu nie odbiega od wysokiego poziomu. Poza tym wokal Kiske, ... no robi robotę, mimo faktu, że może niektórym przypominać Dickinsona. Dla mnie 'Keeper of the Seven Keys Part II', to naprawdę kawał historii, nie tylko niemieckiego metalu, ale także tego światowego.
Co warto zapamiętać z tego albumu? Na pewno te słowa:
Co warto zapamiętać z tego albumu? Na pewno te słowa:
Disease, disease, disease my friend
for this whole world's in devil's hand.
A co za tydzień? Za tydzień, hmmm, coć ze świata stuku-puku. Zapraszam!
Nigdy się nie mogłem do tej płyty przekonać, poza "I Want Out" i "Save Us" nie trawię nic. Ale za to recenzja bardzo ciekawa :)
OdpowiedzUsuńA ja właśnie od zawsze lubiłem dwójkę i nawet w latach 90-ych nie za bardzo trawiłem trochę banalnej melodycznie i suchej brzmieniowo jedynki. Dwójka ma o wiele więcej przestrzeni.
OdpowiedzUsuńOczywiście zgadzam się z Tobą w 100% \m/
Usuń