piątek, 22 lutego 2013

Kącik Piwnego Melomana - PINK FLOYD - Animals

Aż nie mogę uwierzyć, że to znowu piątek, że to kolejnego weekendu jest początek. Nadszedł zatem najwyższy czas na kolejny odcinek Kącika Piwnego Melomana. Dziś coś z klasyki rocka. Proszę państwa, przed wami, album 'Animals', supergrupy Pink Floyd. Kapeli nikomu chyba nie trzeba przedstawiać, jedna z najsławniejszych w dziejach muzyki. Jakkolwiek niniejszy album już na pewno zasługuje na kilka słów. Większość z melomanów, dla których Pink Floyd nie jest ulubioną kapelą kojarzy głównie takie albumy zespołu jak: 'The Wall', 'Dark Side of the Moon', czy 'Wish You Were Here'. Przez długi czas sam do tej grupy należałem. Album 'Animals' pierwszy raz usłyszałem na imprezie w Redzie, u mojego fantastycznego druha ze studiów - Witolda. Gdy impreza chyliła się ku końcowi, wszyscy już prawie polegli śpiąc na kanapach, czy fotelach. W tym momencie Witek puścił kasetę z genialna muzą. Spytałem: Co to jest? Odpowiedział, że to Animals. Jaki byłem zaskoczony, gdy nie poznałem głosu Eric'a Burdon'a, a muza kojarzyła mi się z Pink Floyd i rzeczywiście to było Pink Floyd.


Płyta została nagrana w 1976 roku, a wydana w 1977 przez Harvest, jedno z 'dzieci' EMI. Ja sam mam wydanie EMI numer 7243 8 29748 2 6 z 1992 roku.
 
Skład PInk Floyd na 'Animals' to: Roger Waters (bas, wokal oraz gitara akustyczna), David Gilmour (gitara i wokal), Richard Wright (instrumenty klawiszowe - R.I.P.) oraz Nick Mason (perkusja). Głównym kompozytorem i autorem wszystkich tekstów na albumie jest Waters.


Album zawiera pięć numerów i jest bardzo ciekawy stylistycznie. Pierwszy i ostatni kawałek czyli 'Pigs on the Wing 1' i 'Pigs on the Wing 2' to takie jakby intro i outro. Są to krótkie miłosne utwory, które Waters skomponował dla swoje żony. Pomiędzy nimi mamy trzy bardzo rozbudowane i długie utwory, które moim zdaniem zasługują na miano rock'owych suit. Pierwsza z nich to 'Dogs'. Jest to aranżacyjne mistrzostwo świata z cudownymi solówkami Gilmoura. Ja najbardziej lubię końcówkę numeru , która zaczyna się od słów 'Who was born in a house ...'. Sposób śpiewania Waters'a i tło muzyczne po prostu fenomenalnie niszczą słuchacza. Piosenka ma 17 minut ponad, ale jest tak cudowna, że gdy jej się słucha, ma się wrażenie, że zbyt szybko jej dźwięki się kończą. Opowiada, w ogóle, o żądnych coraz większych pieniędzy menadżerach wielkich światowych korporacji. zaraz po nim możemy usłyszeć cudowne nuty kawałka Pigs (Three different ones). Utwór odnosi się do polityków, którzy są utożsamiani z tytułowymi świniami. ta melodia podoba mi się szczególnie za sprawa sposobu śpiewania Waters'a, szczególnie te jego 'ha ha'. Cudowne partie rozgrywają tu także Gilmour i Mason. Ostatnią suitą na płycie jest 'Sheep', który opowiada o zwykłych ludziach, przedstawionych tu, jako przysłowiowych baranów, którymi rządzą i których wykorzystują dwie grupy z poprzednich piosenek. Ową suitę rozpoczyna cudowne solo Wright'a. mamy tu potem cudowne solo Waters'a, które co jakiś czas umilają dodatkowo dźwięki klawiszy. Bardzo rytmiczny utwór, który wieńczą fantastyczne partie gitary Gilmoura. No po prostu coś pięknego. Ach, buzia sama się uśmiech podczas słuchania.

'Animals' naprawdę fajnie się słucha i to z zapartym tchem, od początku do końca. Dla mnie najlepsza płyta w dorobku 'flojdów'. Brzmieniowo także jest tu bardzo przyjemnie. Fantastycznie się słucha tej płyty, gdy zapadnie zmrok i wyłączy się wszystkie światła. Można wtedy wręcz łapać wszystkie, wydobywające się z kolumn, dźwięki. Żałuję tylko, że nie mam tego albumu na winylu, ale kto wie, może w przyszłości sobie sprawię. 

Posłuchać wszystkich piosenek z tej płyty można posłuchać, oczywiście, na browarnikowym 'chomiku':

W następnym tygodniu znowu powrócimy do cięższych grań. Tym razem zapraszam na spotkanie z pewną kapelą rodem z Irlandii. Pewnie niektórzy już się domyślają, jaka to grupa tu zagości w przyszły piątek.

6 komentarzy:

  1. To ciekawe, że Animals jest dla Ciebie najlepszą ich płytą, to na pewno odosobniony pogląd.
    Ale ja jestem jeszcze bardziej oryginalny, bo ja za najlepszą płytę Pink Floyd uważam ich pierwszą! Tam pierwsze skrzypce grał Syd Barrett. Podobną opinię ma Lemmy z Motorhead.
    Co to za kapela z Irlandii, grająca ciężko? Pewnie chodzi o Primordial.
    Pozdrowienia od Darka z zaśnieżonego Ełku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Darek, ja jeszcze uwielbiam u Pink Ployd ich płytę-soundtrack do filmu 'More', a szczególnie numer 'Cymbaline'. Poza tym, muszę Ci się przyznać, że jak opisuję jakąś płytę, to zazwyczaj wybieram, moim zdaniem, najlepszą płytę z dorobku danej kapeli. Wyjątek jest tylko wtedy, gdy najlepszą mam tylko na winylu :D

      A co do irlandzkiej kapeli ... odpowiedź jest bardziej banalna :D

      Pozdrawiam
      Tomek

      Usuń
  2. Kapelą z Irlandii, jak znam życie i Browarnika, będzie Therapy? Znak zapytania jest integralną częścią nazwy zespołu. Nie mam wątpliwości, że Tomek uraczy nas właśnie tym zespołem ;). A z Pink Floyd bardzo lubię ich utwory w wykonaniu Voivod "Astronomy Domine" oraz "The Nile Song".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grzenio, wiem doskonale, że lubisz 'Astronomy Domine', jak i całe 'Nothing Face'. 'Nile Song' w wykonaniu Kanadyjczyków to także hicior :) A co do Irlandii, wszystko się wyjaśni już za 6 dni :) Pozdrawiam z Gdyni!!!

      Usuń
  3. Żartowałem. Przecież wiem, że za 6 dni bohaterem Twojego wpisu będzie Phil Lynott i Thin Lizzy. Nie zaprzeczaj :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niezłe żarty się Ciebie trzymają :) Tak, tak, będzie o Thin Lizzy, ale albumu nie zdradzę ... niespodzianka :)

      Usuń