W kolejnym odcinku Kącika Piwnego Melomana gości ponownie metal i to metal najwyższych lotów z prawdziwej piekielnej czeluści. Dziś chciałbym przedstawić wam kultowe metalowe wydawnictwo, a jest nim płyta szwajcarskiej grupy Hellhammer 'Apocalyptic Raids 1990 A.D.' Dla mniej wtajemniczonych, choć pewnie takich jest bardzo niewielu, chciałbym wspomnieć, że grupa Hellhammer to wcześniejsze wcielenie Celtic Frost. Płytę tę pierwszy raz usłyszałem w 1990 roku, gdy mój dobry przyjaciel, wspominany już tu kilka razy, Grzesiek, wypożyczył tę płytę z zaprzyjaźnionej olsztyńskiej wypożyczalni pod koniec 1990 roku, albo na początku 1991 roku. Wybaczcie, ale pamiętam dokładnie. Tego typu płyty, w tamtych czasach, były wielkim rarytasem, ale nasz niemiecki łącznik działał fenomenalnie i mieliśmy zawsze w Olsztynie metalowe świeże bułeczki. Z początku, gdy wzięliśmy do rąk 'Apocalyptic Raids 1990 A.D.', to myśleliśmy, że to składanka, utwory o tytułach 'Massacra', 'Triumph of Death', 'Aggressor' oraz 'Messiah', przywodziły nam na myśl kapele o takich samych nazwach. Po kilku chwilach okazało się jednak, że to stary dobry skład, znany nam wcześniej z dokonań płyt Celtic Frost.
EPka została nagrana i wydana początkowo w 1984 roku pod tytułem 'Apocalyptic Raids' i zawierała tylko 4 utwory. Nie została bardzo entuzjastycznie przyjęta, została wręcz zrównana z ziemią przez cała rzeszę metalowych i nie tylko krytyków. Na kanwie tego grupa zmieniła nazwę na Celtic Frost i zaczęła nagrywać kolejne rzeczy już z troszkę lżejszym, ale tak samo mrocznym i ostrym przytupem. Ja sam mam wydanie Noise Records o numerze katalogowym N 0008-3 z 1990 roku.
Skład Hellhammer to: Tom Gabriel Warrior (gitara i wokal), Martin Ain (bas) oraz Bruce Day (perkusja).
Muzyka na EPce jest bardzo piekielna rzekłbym. Sroga gitara 'Gabrysia' Warrior'a, galopująca perkusja 'Bruce'a i bulgoczący w tle bas Martina. Nie znajdziemy tu rozbudowanych utworów, po prostu jedna wielka, niszcząca, metalowa jazda, bez solówek, wyszukanych riffów i doskonałej produkcji. Jest moc, jest kult i to jest najważniejsze. Dwa pierwsze utwory, czyli 'The Third of the Storms' oraz 'Massacra', to takie właśnie galopujące, a wręcz cwałujące, piekielne gonitwy diabłów pod akompaniamentem samego Lucyfera. Jak mówi jeden z moich dobrych kumpli - 'nie ma tu mientkiej gry'. Trzeci z kolei i najdłuższy numer to 'Triumph of Death'. Bardzo posępny i złowrogi numer, czasami lekko przynudzający, ale najbardziej rozbudowany aranżacyjnie. Przejścia perkusyjne, zmiany riffów gitary, wariacje prędkościowe i wyjący, jęczący, diabelski wokal 'Gabrysia', powodują, że utwór ten powinien być takim kamertonem dla wszystkich black metalowych kapel, przed rozpoczęciem nagrywania własnych numerów. Czwarty kawałek, czyli 'Horus/Aggressor', to przykład mistrzowskiej 'perki', która cudownie rozpoczyna numer, rozwija go i wieńczy. Mój i Grześka dobry przyjaciel Borys, ćwiczył partie tego numeru u siebie w pokoju na tapczanie. Pamiętam to jak dziś. Ostatnie dwa numery wzięte z kompilacji o tytule 'Death Metal' to kawałki przypominające bardzo dwa pierwsze numery. Istna jazda bez trzymanki.
Słuchając tej płyty, a będąc bardzo szczupła osobą, trzeba do rąk i nóg przywiązać sobie pięciokilowe odważniki. Brak tego akcesorium może spowodować, że 'rozwałka' jaką ta płyta wywołuje, może spokojnie wywiać takie osoby przez okno lub balkon. Ja prawie wyleciałem z mojego pokoju, a w tamtych czasach ważyłem jakieś 65 kilo. Tylko mocne trzymanie się dywanu w moim pokoju uchroniło mnie przed tym nieszczęściem.
Jak na samym początku wspomniałem, nie oczekujmy od tego wydawnictwa cudownego brzmienia, nawet po re-masteringu, ale nie o to przecież tu chodzi. Płyta ma niszczyć i robi do doskonale.
Wszystkich znajomych, którzy mają ochotę na totalną destrukcję, zapraszam na browarnikowego 'chomika' celem odsłuchu tego fenomenalnego metalowego misterium. Album chroniony jest hasłem, które można uzyskać kontaktując się bezpośrednio ze mną:
A za tydzień, znowu coś polskiego, jedna z kultowych płyt lat 80-ych. Serdecznie zapraszam.
Kanon gatunku. Płyta mająca wpływ na rzesze muzyków. Brzmienie i dźwięki prosto z diabelskiej siłowni, gdzie wujek Lucyferiusz i jego komando szlifuje formę swoich nabrzmiałych do granic możliwości mięśni. Oczywiście płytę posiadam z oryginalną okładką - kościotrup siedzący na tronie bez gaci z wywalonym na wierzch siusiakiem długości ręki. Taka wersja wyszła w USA i Brazylii. Muzyka zawarta na płycie buduje tak niesamowity klimat, że większość dzisiejszych blackowych jazgotów wydaje się zaledwie pierdnięciem aniołka. Zadziwiające, że Hellhammer nagrał Apocalyptic raids w 1984 r. Zadziwiające.
OdpowiedzUsuńCudowny koment odnośnie tej płyty. Grzenio, a wiesz dzięki komu masz tę wersje z kościotrupem z wywalonym siusiorem? Ja mam Twoją płytę, Ty moją. Wymianka sprzed kilku lat stary UltraZiomie :)
UsuńNo tak, zgadza się. Napisz wprost, że się wymieniliśmy, bo rozpoznałeś po pewnym szczególe, że kościotrup na tronie przypomina Ci Twojego kolegę ;). Stary, zrób sobie na drutach sweterek z peruwiańskiej wełny z tą czachą i obowiązkowo siusiakiem wielkości najdłuższej parzonej kiełbasy żywieckiej w Polsce. Remember: Only Death Is Real.
OdpowiedzUsuńZgadza się Grzenio - Only Death is Real!!!!! Sweterek z czaszką (żarówką) miałem jakieŚ 20 lat temu, mama zrobiła mi na drutach. Pamiętasz pewnie go doskonale :)
UsuńFajne to wszystko, tylko że te Celtic Frost i Venom to taki black metal jak z Jarosława Gowina katolik i konserwatysta. Oczekuję w końcu na Norwegię i porządnego diabła. Mayhem, Gorgoroth, Emperor, Burzum, Darkthrone, szwedzki Marduk. No i oczywiście Immortal, bo dalej zima jest.
OdpowiedzUsuńA pamiętasz Mexican Radio w wykonaniu Celtic Frost?
Nie no Celtic Frost w tym utworze jest bliższy disco polo niż black metal.
Ps. Dalej czekam na black metal.
Pozdrowienia od Darka z Ełku.
Darek, jeszcze tej zimy doczekasz się Norwegii, ale nie mogę zdradzić szczegółów, co to będzie. Będzie na pewno srogo i to co lubisz. Mexican Radio doskonale znam, z jednej z moich ulubionych płyt, czyli Into the Pandemonium. Kult!!!!
UsuńPozdro z Gdyni dla mojego kultowego fana!!! :)
Jak Venom nagrywał Welcome to hell, to chłopaki ze skandynawskich kapel wymienionych przez Darka byli dziećmi i pewnie Mamy puszczały im Abbę do snu. Dla tych ludzi Venom i Hellhammer są zespołami kultowymi i stanowiły wzorzec. To jest oczywista oczywistość.
OdpowiedzUsuńMasz rację kolego, zgadzam się w 100%. Dla mnie tak samo Venom, to tacy ojcowie black metalu. Przyznaję, że gdy w 1988 roku pierwszy raz usłyszałem ich płytę, a było to 'Black Metal', nie zrozumiałem tego. Dla mnie to był wtedy bezsensowny wyziew, coś diametralnie różnego od mojego kochanego Iron Maiden.Po kilku latach dorosłem jednak i do Venom i do Hellhammer :) Pozdrawiam :)
UsuńDobrze o tym wiem Tomku, bo anonimowy = ja (coś mi się źle kliknęło). Wiem, że Twoja największa miłość to Eddie z Iron Maiden :). Bez dwóch zdań.
OdpowiedzUsuńHehehe, no nieźle się ukrywasz widzę :) Dobrze znasz moje miłostki widzę :)
Usuń