piątek, 2 listopada 2012

Kącik Piwnego Melomana - MARY-CHAPIN CARPENTER - Come On Come On

Nadszedł kolejny piątek, więc czas najwyższy na kolejny odcinek Kącika Piwnego Melomana. Ostatnio uraczyłem was dość ekstremalnym Impetigo, więc dziś proponuję nieco lżejsze dźwięki i milszy sposób śpiewania. Płytą o której dziś kilka słów, to album 'Come On Come On' amerykańskiej piosenkarki Mary-Chapin Carpenter. Album nagrany w 1992 roku, to czwarta studyjna płyta w dorobku artystki, według mnie najlepsza.


Album utrzymany jest w stylu na pograniczu country i rock. Jest bardzo energetyczny, pomimo faktu, że możemy usłyszeć na nim kawałki szybsze i takie bardziej nostalgiczne. 'Come On Come On' jest bardzo przyzwoicie nagrany. Czasami mam wrażenie, że nie nagrany jest w studiu, tylko gdzieś w jednym z pubów, w którymś z południowych stanów USA. Słuchając poszczególnych utworów wyczuwa się atmosferę takiego miejsca, ludzi ubranych w kraciaste koszule i kowbojskie kapelusze, nad sceną unosi się lekki dym od palonych papierosów, a wokół czuć zapach burbonu zmieszanego z piwem.


Album otwierają dwa mocno energetyczne, skoczne utwory: 'The Hard Way' oraz 'He Thinks He'll Keep Her'. Na myśl od razu przychodzi film 'W Morzu Ognia', gdzie główną rolę gra nie kto inny jak Steven Seagal. Brzmienie gitar, perkusji, pianina (w ogóle gość grający na nim, czyli Matt Rollings, rządzi na tym albumie) oraz cudowny głos Mary-Chapin powodują, że od samego początku zakochujemy się w tym albumie. Potem, cudownie utula nas do romantycznego, wolnego tańca z ukochaną osobą piosenka o sympatycznym tytule 'Rhythm of the Blues'. Podobny w klimacie jest także 'Not Too Much To Ask', zaśpiewany w duecie z Joe Diffie. Cudowne piękne, nowoczesne country. Ja pisałem wam o tym, by na pierwszej randce nie puszczać swojej wybrance Impetigo, tak te dwa ostanie numery, które wymieniłem polecam wam bardzo! A potem mamy mój ukochany 'Passionate Kisses'. Jest to numer, który jako pierwszy usłyszałem jeśli chodzi o dokonania Mary-Chapin. Cudowna energia, cudowna aranżacja, brzmienie i słowa. Jest to kawałek coś na kształt numeru 'I Drove All Night', w wersji Roya Orbisona. Ten sam klimat. Kolejnymi utworami, które mocno mną poruszają, zawsze i wszędzie, to 'Walking Through Fire' oraz przedostatni 'Take My Chances'. Szczególnie ten drugi, to taka moc, po prostu jakby się podpiąć kablem pod jakiś mechanizm prądotwórczy lub na śniadanie zjeść talerz baterii Duracell. Energia do końca dnia zapewniona. Niestety, a może stety, zaraz po nim następuje ostatni utwór, tytułowy Come On Come On', który tłumi bulgoczącą w nas energie i ładnie nas utula do snu. 

To wszystko powoduje, że album jest cudownym źródłem genialnej muzy na romantyczny wieczór z najukochańszą osobą. Ja zauroczony jestem nim od prawie dziesięciu lat i słuchając go, zawsze odczuwam, jakbym zakochiwał się w nim ponownie. 

Posłuchać wszystkich piosenek z tej płyty można posłuchać, oczywiście, na browarnikowym 'chomiku':

A już za tydzień, znowu zmiana klimatu, ale cały czas się zastanawiam, czy ma być coś polskiego, czy może coś elektronicznego, a może coś polskiego elektronicznego. Co wy byście wybrali? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz