niedziela, 4 grudnia 2022

Z wizytą w browarze Pivovar Victor w Pradze

Ostatnim browarem, który udało mi się odwiedzić podczas bardzo krókiego listopadowego wypadu, był mały browarek zlokalizowany w dzielnicy Žižkov, Pivovar Victor.
 
 
Pivovar Victor, to tak naprawdę browar i restauracja w jednym, część hotelu o tej samej nazwie. Browar, zlokalizowany jest przy ulicy Husitská 72. Czynny jest codziennie w godzinach: niedziela-czwartek 15:00-23:00 i piątek-sobota 15:00-01:00.
 
 
Pivovar Victor, nie jest dużym piwnym konglomeratem, raczej nazwałbym go mikrobrowarem. Na praskim rynku, istnieje od około dwudziestu lat. Przekraczając próg browaru, wita nas niezbyt wielkie pomieszczenie, w którego prawym rogu umieszczona jest niewielka warzelnia, a po lewej stronie mamy bar. Resztę lokalu wypełniają stoliki dla klientów oraz coś na kształt jukeboxa, z którego w trakcie mojej wizyty leciały przyjemne bluesowe kawałki. Na ścianach lokalu możemy podziwiać malowidła przedstawiające sceny z piwowarstwa rodem wzięte.
 

 
 
Sercem browaru, jak wspomniałem powyżej, jest niewielka dwunaczyniowa warzelnia, którą podziwiać można z każdego miejsca restauracji. Reszta warzelnego machinarium znajduje się w piwnicy, a tworzą go cztery zbiorniki fermentacyjno leżakowe. Jak widać, browarek naprawdę mały. 
 


 
Browar, oferuje swoim klientom, w zależności od czasu, trzy lub cztery piwa na kranie. W trakcie mojej wizyty zamówiłem sobie dwa do skosztowania. Pierwsze to pils oraz drugie, które w menu, było zapisane jako kraftowe, prawdopodobnie był to pale ale. Pils okazał się bardzo dobry trunkiem, z przyjemną goryczką na finiszu. Kraftowe natomiast, było mniej intensywne pod każdym względem. Na myśl przywołało mi coś na kształt golden ale. Wypite, ale bez większych fajerwerków. 
 



 
Jako, że Pivovar Victor, to także restauracja, to możemy się w tymże miejscu także posilić. Jednakże, z powodu później pory i dość dużego zmęczenia spowodowanego podróżą, nie miałem siły niczego wrzucić na ruszt. 
 
W piwnicy Pivovar Victor, oprócz leżakowni, znajduje się niewielkie muzeum piwne, w którym możemy podziwiać bardzo dużą ilość piwnych eksponatów, między innymi blachy, kufle, butelki i inne. W pomieszczeniach piwnicznych, często odbywają się imprezy piwne.
 
Jak sami widzicie, Pivovar Victor, to niewielki browar z niewielkim asortymentem piwnym, do którego jednakże warto wpaść, chociażby na pilsa. Dodatkowo, browar znajduje się w bliskiej odległości od innych praskich browarów i piwnych miejscówek, więc jest to dobre miejsce na początek piwnego wieczoru w Pradze. Na zdravi!

środa, 30 listopada 2022

Z wizytą w browarze Pivovarský dům Benedict w Pradze

Drugim piwnym miejscem, drugim browarem, który udało mi się odwiedzić podczas mojego ostatniego wyjazdu do Pragi, był Pivovarský dům Benedict.
 

 
Pivovarský dům Benedict zlokalizowany jest na Nowym Mieście, na rogu ulic Ječná/Lípová 15. Można powiedzieć, że kierując się ku Wełtawie, w prostej linii do słynnego 'tańczącego budynku'. Czynny jest codziennie w godzinach: poniedziałek-sobota 11:00-23:30 oraz niedziela 12:00-23:30.
 
Przekraczając wrota browaru, wita nas schludne, ładne wnętrze lokalu. Wszystko utrzymane w kolorystyce brązu, ciemnej zieleni, bieli i czerni, kontrastującej z lśniącą, miedzianą warzelnią.
 
 
 
Warzelnia właśnie, czyli serce browaru, zlokalizowana jest trochę na uboczu, w rogu, po prawej stronie od wejścia. To dwunaczyniowe machinarium. Niedaleko warzelni, w pomieszczeniu obok, widocznym przez duże przeszklenia, mamy fermentownię, którą stanowią trzy wanny fermentacyjne. Otwarta fermentacja - bosko! W tymże pomieszczeniu, przy wannach znajduje się jeszcze jeden zbiornik, prawdopodobnie unitank. Czy więcej zbiorników jest w prowarze? Tego się nie dowiedziałem.
 

 
Bar, wyposażony w kolumnę z ośmioma kranami, znajduje się na wprost od wejścia. Zawsze dostępnych jest 8 piw. Ja trafiłem na naprawdę przyjemny zestaw. Tego dnia dostępne były: Benedict 12% (jasna dwunastka), Nachmelený Benedict (IPL), Tmavý ležák 11% (ciemna jedenastka), Pšeničné pivo 11% (Weizen), Imperial Lager 20% (jasne mocne), Břevnovské Abbey 17% (dubbel), Klášterní IPA 15 % (IPA) oraz Weizenbock 16%. Jak widać, duży wybór bardzo ciekawych piw, jakkolwiek tylko jedno z nich, warzone jest na miejscu, a mianowicie pszeniczne. Raszta to wyroby innego praskiego browaru, a mianowicie Břevnovský klášterní pivovar sv. Vojtěcha. Dziwne to trochę, ale prawdziwe. Czyżby moce przerobowe Benedicta są tak niskie? Nie wiem.
 
 


Dostępne piwa można zamawiać w dwóch pojemnościach 0,3 i 0,5 litra, a także w postaci deski próbek. Powyższa zawiera wszystkie piwa dostępne na kranach (osiem), każde wlane w szkiełko o pojemności 90 mililitrów. Ja właśnie z tego rozwiązania skorzystałem. Koszt takiej piwnej karuzeli, to 200 koron, czyli jakieś 40 złotych polskich, czyli dosyć sporo jak na 720 mililitrów w sumie. Prezentuje się to tak.
 

 
No ale jak same piwa, pewnie spytacie? Otóż moi drodzy. Numer jeden i dwa, czyli jasna dwunastka i IPL, to wypusty, jak dla mnie wybitne. Wypiłem z wielkim smakiem. Mega aromatyczne, super nachmielone (dwójka znacznie mocniej) i po prostu pyszne. Gdyby czas pozwalał, to zamówiłbym po większej pojemności. Bardzo dobra także miejscowa pszenica i Weizenbock. Reszta piwa też ok, choć jakoś za bardzo mnie nie porwały. Najdziwniejszym okazał się imperialny lager. Niby fajny aromatycznie i całkiem nieźle ułożony, a jednak jakiś taki dziwny w odbiorze. Może, po prostu, nie do końca moja bajka. 
 
Pivovarský dům Benedict to browar restauracyjny, więc dość duża liczba osób przychodzi tu głównie posilić się. Ja, jak wyżej pisałem, skorzystałem tylko z piwa i to w niewielkiej ilości, więc trudno mi ocenić jej jakość. Na talerzach klientów, wyglądało to bardzo zachęcająco. W ogóle, co mnie mocno zaskoczyło, to ogromna liczba ludzi, która pojawiła się niewiele czasu po otwarciu się lokalu. Ja wstąpiłem tam równo o 11:00, czyli na samo otwarcie. Wszyscy ci klienci przybyli, prawdopodobnie, na lunch, bo wszyscy zamawiali właśnie dania miejscowej kuchni. 
 
Ogólnie rzecz ujmując, bardzo fajne miejsce, z fajnym piwem, tylko nie wiem, czemu warzonym głównie w innym browarze. Tak, czy siak, polecam tę miejscówkę. Wasze zdrowie!

niedziela, 27 listopada 2022

Z wizytą w Automat Matuška w Pradze

Ostatni weekend listopada, to była dla mnie kolejna okazja, by odwiedzić czeską Pragę. Wszystko dzięki Michałowi Saksowi i jego zaproszeniu na alebrowarowe kranoprzejęcie w jednym ze stołecznych lokali z kraftowym piwem. Półtorej dnia w Pradze, zaowocowało nie tylko imprezą z piwami AleBrowaru, ale także wizytami w kolejnych praskich browarach i piwnych lokalach. Jednym z nich jest Automat Matuška, czyli nowe miejsce na piwnej mapie Pragi.
 
 
Ten piwny lokal, z minibrowarem w środku, został otwarty dla klientów nieco ponad dwa tygodnie temu. Zlokalizowany jest na skrzyżowaniu ulic Bubeneckiej i Dejvickiej. Otwarty jest codziennie w godzinach 11:00-24:00, poza niedzielą, kiedy to zamyka się dwie godziny wcześniej niż w pozostałe 6 dni. 
 
Jak wspomniałem powyżej, jest to zupełna nowość dla miejscowych miłośników piwa, jakkolwiek po tych kilkunastu dniach swojego istnienia, wyrobiła już sobie rzeszę klientów, co widać szczególnie w godzinach popołudniowych i wieczornych, gdy w środku robi się naprawdę tłoczno.
 
Wnętrze utrzymane jest w klimacie dawnego polskiego baru mlecznego. Ściany obite białymi płytkami ceramicznymi i dość surowy bar zarówno ten z kranami z piwem, jak i ten drugi, w innym pomieszczeniu, z jadłem. 
 

 
Niech was jednak to nie zmyli, bo lokal jest bardzo nowoczesny. Po pierwsze w głównej sali, na ścianie mamy umiejscowione urządzenie, które mocno przypomina te, które widzieliśmy kiedyś na naszych dworcach kolejowych i lotniskach, na których wyświetlane były czasy, destynacje i numery peronów. Pamiętamy, gdy się wyświetlały nowe, to kosteczki z cyframi i literami, przeskakiwały układając odpowiedni czas i kierunek podróży. Podobnie tutaj, tyle że mamy tu zegar i podłączony Spotify. Gdy zmienia się kawałek urządzenie tak ustawia literki, by wyświetlało wykonawcę i tytuł piosenki, która właśnie leci. 
 
Mamy na ścianie też inkarnację zegara w postaci kreskówkowego mechanicznego piwosza, z ruchomymi oczami i ramianiem z kuflem piwa. Co kwadrans, zegar się uruchamia i piwosz kręci oczami, odpowiednio tyle razy, jaką wartość ma godzina. Czy jeśli jest np. trzecia, to kręci trzy razy i w zależności który wybija kwadrans, to tyle razy podnosi kufel do ust. Czyli, jeśli jesteśmy w knajpie i wybiła właśnie 15:30, to piwosz kręci trzy razy oczami i dwa razy podnosi kufel do ust. Znając tę zasadę i nie mając zegarka przy sobie, patrząc na te machinarium, możemy sobie łatwo odpowiedzieć która właśnie wybiła godzina.
 
Tak mnie ta tablica i zegar oszołomiły, że zapomniałem zrobić zdjęć i nagrać filmów. Wybaczcie! Musicie pojechać i zobaczyć to na własne oczy. 
 
Ale wróćmy do samego piwa. Tuż przy wejściu mamy salę z barem. Bar jest wyposażony w ciekawą kolumnę z dziewięcioma kranami. Oczywiście, podpięte są pod nie piwa z browaru Matuška. Piwa można zamawiać w dwóch pojemnościach, czyli 0,4 litra oraz 1 litr. Ta druga pojemność wlewana jest w wielkie, ciężkie kufle. 
 

 
Podczas wizyty, miałem okazję skosztować dwa miejscowe piwa, czyli Černý (stout) oraz California (American Pale Ale). Oba piwa bardzo pijalne i dobre. Na więcej nie starczyło czasu. Oprócz piwa na kranie, w lokalu można zaopatrzyć się w piwa butelkowe, do spożycia na miejscu lub do zakupu na wynos. Klasyka ta sama co na kranie oraz piwa specjalne i sezonowe.
 
Podczas degustacji pierwszego piwa, mieliśmy z Michałem takie szczęście, że spotkaliśmy właściciela i piwowara Adama Matuškę, który serdecznie z nami się przywitał i zaproponował dania miejscowej kuchni. Ja skorzystałem z ćwiartki kurczaka, a Michał uraczył się kanapką z łososiem i smakowitą sałatką z twarogiem i bakłażanem. 
 
Podczas kosztowania jedzenia i piwa, Adam poopowiadał nam trochę o historii tego miejsca, jak powstawało (samo przygotowanie lokalu do użytku trwało półtorej roku), o serwowanym piwie i jedzeniu, a także o tym, że w piwnicy znajduje się ... minibrowar, co mnie mocno zaskoczyło, gdyż myślałem że Automat Matuška, to tylko piwny lokal z wyszynkiem, bez produkcji. Zaskoczenie było tym większe, że to co zobaczyłem, okazało się najmniejszym komercyjnym browarem jaki odwiedziłem w swoim życiu. Adam 'oprowadził' nas po calym browarze. Moi drodzy, całe machinarium to dwunaczyniowa warzelnia o wybiciu 100 litrów (1 hektolitr) oraz cztery zbiorniki fermnentacyjno-leżakowe o takiej samej pojemności. Na zdjeciach widać tylko trzy takie zbiorniki, czwarty był umiejscowiony kilka metrów od warzelni niedaleko schodów. 
 




 
z Adamem Matuška
 
W trakcie wizyty, warzony był akurat pils i w powietrzu czuć było bardzo przyjemny aromat chmielu Saaz. Piwa warzone w tejże mikrowarzelni, nie trafiają na krany w lokalu. Są to piwa, które warzone są na zamówienie, np. na różnego rodzaju firmowe imprezy integracyjne, imprezy kulturalne i inne. Będąc osobą prywatną lub właścicielem firmy, można skontaktować się z właścicielami i ustalić uwarzenie takiego piwa na wyłączność. Naprawdę bardzo fajny pomysł z tym mikrobrowarkiem, nie sądzicie? Zauroczyło mnie to wręcz.
 
Jak widać, mimo lekko chłodnego klimatu rodem z baru mlecznego, miejsce bardzo ciekawe i bardzo piwne, w którym z czasem robi się coraz bardziej tłoczno i atmosfera też zaczyna być bardziej gorąca i przyjemna. W tle, słyszalny jest lekki harmider rozmów praskich piwnych lokalsów.
 
Będąc w Pradze, polecam Wam odwiedzić to miejsce, zwłaszcza że znajduje się tuż przy stacji metra Hradčanská (z okien lokalu widać wejście do metra), a także dość blisko innych zacnych praskich minibrowarów. Ja polecam bardzo! Wasze zdrowie!

wtorek, 22 listopada 2022

Z wizytą w browarze Brovaria w Poznaniu

Poznań, to takie miasto, które w swoim życiu odwiedzałem dość często, a to ze względu na rodzinę ze strony ojca, jak i z powodu odbywających się w tym mieście targów. Właśnie przy okazji tegorocznych Poznańskich Targów Piwnych, też nawiedziłem największe miasto Wielkopolski. Jadąc do Poznania pomyślałem, że warto wolny czas wykorzystać na wizytę w jakimś browarze. Oczywiście, jako pierwsza na myśl przychodzi Brovaria.
 
 
Brovaria, zlokalizowana w samym centrum Starego Miasta, przy Starym Rynku 73-74, naprzeciw Muzeum Postwania Wielkopolskiego, to trzeci najstarszy restauracyjny browar w Polsce, po Browarze Spiż z Wrocłąwia i CK Browarze z Krakowa. Swoje podwoja dla gości otwarzył w 1994 roku. Można więc śmiało powiedzieć, że w tym roku, browar osiągnął swoją pełnoletność. Sam, kilka razy już w swoim życiu odwiedziłem ten piwny przybytek, jakkolwiek, nigdy wcześniej nie miałem okazji na zrobienie fotorealcji. Tym razem się udało. 
 
Brovaria, to nie tylko browar restauracyjny, ale także hotel i restauracja, czyli taki turystyczny śródmiejski konglomerat. Moim przewodnikiem po browarze, był wieloletni główny piwowar Brovarii - Maciej Paszkowski.
 
Miejsca dla gości w Brovarii jest mnóstwo i widać to już po przekroczeniu drzwi tego miejsca. Największa sala, to serce browaru, czyli tak zwana Sala Piwna, z warzelnią, która jednorazowo może pomieścić 160 osób.
 

 
Poza tym, napić się piwa i zjeść możemy także w Sali Lunchowej (70 miejsc), Piwnicy (70 miejsc), Barze (65 miejsc) oraz w sezonie w Ogórdku Piwnym (100 miejsc). Jak widać, liczba miejsc w Brovarii jest ogromna, jakkolwiek w sezonie, znalezienie wolnego miejsca w godzinach popołudniowo-wieczornych, graniczy z cudem. 
 
Sercem browaru jest dwunaczyniowa warzelnia o wybicu 10-12 hektolitrów firmy SALM. 
 


 
Tuż obok warzelni umiejscowione mamy dwa zbiorniki fermentacyjne, osiem zbiorników wyszynkowych i hopgun. 
 


Zbiorniki fermentacyjne (unitanki) o pojemności 24 hektolitrów, zlokalizowane są w piwnicy. 
 
W Brovarii warzy się klasyczne style, jak i style nowofalowe. Trzon produkcji stanowią trzy piwa: Pils, Pszeniczne i Miodowe (marcowe z dodatkiem miodu). Te też piwa, można zakupić jako deskę degustacyjną (3 x 200 mililitrów), z czego skorzystałem.
 

 
Poza tym, w zależności od sezonu i idei piwowara, warzy się, jak wspomniałem wyżej, piwa nowofalowe. Podczas mojej wizyty, na kranach, dostępne były takie piwne przysmaki, jak Dyniowe, Dunkel, Witbier, Idaho Single Hop IPA, Porter Bałtycki i Coffee Baltic Porter. Wszystkie piwa browaru, można kupić także na wynos w półlitrowych butelkach, a oprócz nich także piwne gadżety (szkło w klilku odsłonach, otwieracze, podstawki, itp.).
 
 
Smakując piwa z deski degustacyjnej, muszę przyznać, że wszystkie powyższe piwa były dobre, może nie wyrwały mnie z butów, ale wypiłem z przyjemnością. Szczególnie Miodowe mnie zaskoczyło, które o dziwo miodowe było w aromacie, ale nie było słodkie. Po powrocie do domu, miałem okazję skosztować także Dyniowego z butelki, który także okazał się dobrym piwem, nie przesadzonym przyprawowo. W lodówce natomiast, czeka na swoją kolej Coffee Baltic Porter. 
 
W Brovarii, tego dnia, nic nie jadłem, ale to z powodu braku większej ilości czasu, jakkolwiek z rozmów ze znajomymi z Poznania i pamiętając przeszłe moje wizyty, jest w tym temacie bardzo nieźle. 
 
Ogólnie rzecz ujmując, poznańska Brovaria to bardzo fajne miejsce, z całkiem przyjemnym piwem. Warto odwiedzić, naprawdę. Obecnie, wrażenia z degustacji piwa i jadła, może psuć remont Starego Rynku i okolic, co powoduje, że o ogródku piwnym możemy zapomnieć na długie miesiące, jakkolwiek wnętrza miejsca rekompensują zewnętrzne niedogodności. Miejsca na degustację nadal pozostaje sporo, więc bez obaw będąc w Poznaniu, warto zahaczyć o Brovarię. Ja zabieram się zaraz za degustację sezonowego Coffee Baltic Porter, a wam życzę 'Na zdrowie!'.

poniedziałek, 31 października 2022

Spółdzielczy zbiór jabłek dla Zuli Miodosytni Warmińskiej

Ostatnia sobota października, dla wielu moich znajomych, to czas, gdy przygotowywali się do celebracji 'zagramanicznego' wydarzenia pod nazwą Halloween. Mimo mojej wielkiej sympatii i pasji związanej z czaszkami i szkieletami, którą wyrażałem chociażby w swoich fraszkach i wierszach, to jednak zamiast krzyczeć 'Cukierek albo psikus!', w tym samym czasie, wraz z moimi bliskimi i znajomymi z kręgu warmińskich i mazurskich piwowarów domowych oraz paroma innymi osobami, między innymi takimi, którzy są mistrzami w paleniu i serwowaniu kawy, wybrałem się do Łomów (niewielka miejscowość niedaleko Olsztyna), by tam właśnie wziąć udział w pewnym bardzo ciekawym wydarzeniu. Chodzi mianowicie o jabłkobranie. 
 
 
Co to takiego? Otóż, opisywana przeze mnie jakiś czas temu Zuli Miodosytnia Warmińska, przymierza się do przygotowania cydru miodowego, na który oczywiście potrzebna jest pewna ilość jabłek. Więc łącząc przyjemne z pożytecznym, ekipa Zuli przygotowała wydarzenie, którego głównym punktem było zbieranie jabłek. Zwarci, gotowi i pełni sił, zebraliśmy się ekipą w Łomach i zaczęliśmy zbierać jabłka. 
 

 
Tego dnia, początkowo pogoda nie sprzyjała, ale wraz z biegnącym czasem robiło się coraz cieplej i bardziej słonecznie, co jeszcze bardziej dodawało wigoru podczas zbierania. Sam sad w Łomach niezbyt wielki, sprawiający wrażenie opuszczonego, niemniej jednak oferujący dla miłośników jabłek i cydrów, bardzo wiele. Dość powiedzieć, że na obszarze około jednego hektara, rosło co najmniej dziesięć różnych odmian jabłoni i jak się pewnie domyślacie, zbieraliśmy je wszystkie, nie bacząc na to, czy się zmieszają czy nie. Bo chodziło o to właśnie, by zebrać jak największy miks. Czyli finalny cydr miodowy, na pewno nie będzie, tak zwanym, 'single apple'.
 
W ciągu trzech i pół godziny pobytu w sadzie, mieliśmy zebrać 100 worków jabłek, a każdy worek to mniej więcej 30-40 kilogramów owoców, więc tak naprawdę trzeba było zebrać ponad trzy tony dobra na przyszły cydr. Ważnym bardzo było, by nie zbierać jabłek zgniłych, czy spleśniałych. Lekko obite i te nawet robaczywe, nadawały się bardzo. Zebranie takiego multum jabłuszek wydawało się to czymś bardzo karkołomnym, ale w kupie siła, jak to się u nas na Warmii mówi. Zobaczcie zresztą sami, jak to interesujące wydarzenie wyglądało. 




















 
 

Jako, że zbieranie jabłek to fizyczna praca, podczas której trzeba było wchodzić na drzewa, schylać się mocno, gdyż bardzo dużo jabłek ukrytych było w wysokiej trawie, jeździć taczkami i tagrać worki, więc w trakcie tejże mozolnej pracy, trzeba było od czasu do czasu, usupełnić płyny, o które zadbał właściciel Zuli i główny miodosytnik i cydrownik Kuba Wilk, zapewniając karton swoich flagowych Melaryi w trzech dotychczas znanych wariantach tonic, chmielony na zimno i imbir. Ach, podczas takiej pracy pić taką ambrozję, to sama przyjemność.
 

 
Do tego, oczywiście, można było posilić się wszystkimi dostępnymi w sadzie jabłkami.
 

Po zebraniu jabłek, trzeba było je przetransportować do auta. Niektórzy do tego używali taczek, a niektórzy tak jak ja, swoich własnych ramion (do dzis mam zakwasy). 
 

Jako, że ZUli Miodosytnia Warmińska znajduje się w Kabikiejmach Dolnych (trasa Olsztyn-Dobre Miasto), trzeba było przewieźć tam te wszystkie jabłka i jak się domyślacie, rozładować. Tak właśnie było, czyli ponownie bary do pracy.
 


 
Tam też, czyli w Kabikiejmach Dolnych, odbyła się jakby druga część tego sobotniego wydarzenia, ale zanim zaczęliśmy celebrować popołudnie, to gospodarze ugościli nas treściwą warmińską grochówką z wkładką kiełbasianą i golonkową, przygotowaną przez seniora rodu Wilków, a mianowicie pana Andrzeja Wilka. Pychota! Ach, sam wciągnąłem dwa talerze, a nie byłem w tym osamotniony. Dzięki tej kulinarnej uciesze, większość z nas nabrała sił na dalsze atrakcje, o których zaraz.
 

 
Pierwszą z powyższych atrakcji, była degustacja nowej Melaryi, która tak jak wersja z imbirem powstała także w dwóch wariantach. Mowa jest o Melaryi wiśniowej i jej wariantach sauté oraz z dodatkiem kawy z Kostaryki, którą wyselekcjonowa i wypaliła palarnia kawy z Piaseczna KawePale. Od razu nadmieniam, że obie wersje są świetne, ale ta z kawą, po prostu, miażdzy system. Już uprzedzam pytanie, w sprzedaży nowe trunki spod herbu Melarya pojawią się za około dwa tygodnie, jakkolwiek wersja z kawą, będzie limitowana.  
 

 
Po zasmakowaniu w nowych Melaryiach, zostaliśmy wszyscy zaproszeni na ekskursję po miodosytni, wraz z degustacją tego, w tankach. Można było skosztować, między innymi, smakowitego trójniaka wiśniowego. Pychotka!
 






 
By tego było mało, to finalizując wycieczkę po zakładzie, mieliśmy także okazję skosztować miodów pitnych, które już pod koniec roku pojawią się na półkach sklepowych. Jednym z tych specjałów, był arcyfenomenalny trójniak wrzosowy. No, pyszniejszego miodu pitnego to w życiu nie miałem okazji pić. Czekam tylko na moment, gdy będzie już dostępny do zakupu. 
 
 
Finał pięknej jabłczano-miodnej soboty miał miejsce pod wieczór, gdy ekipa palarni KawePale rozpoczęłą pokaz palenia i serwowania kawy oraz zaprosiła zebranych na cupping, czyli ocenę sensoryczną kawy. Dla niektórych, byłą to zupełna nowość, dzięki czemu mogli zobaczyć jaka jest różnica między kawą, jakbyśmy to nazwali, rzemieślniczą, a tą przemysłową. Cudowne zwieńczenia wspaniałego, pełnego wrażeń dnia. 
 

 
Jak sami widzicie, ostatnia sobota miesiąca, to był przegenialny czas dla nas wszystkich. Sporo dobrej, fizycznej, pożytecznej pracy oraz relaksu w różnych jego formach. Jak zapowiedział Kuba Wilk, impreza przyjmie, najprawdopodobniej, formę cyklicznej, więc już nie mogę się doczekać przyszłorocznej edycji. Nam wszystkim, pozostało teraz czekać na produkt finalny, czyli cydr miodowy (w końcu powstaje w miodosytni), którego nawa, ponoć ma nawiązywać do pewnego rodu żyjącego na Prusach, którego potomek osiadłszy na terenie dzisiejszej Wielkiej Brytanii, stworzył jedno z najbardziej znanych i lubianych literackich dzieł.  
 
A wam drodzy czytelnicy, jak się podobało? :-)